wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 16. Trening z Omaszą

Nie, nie zapomniałam o tym blogu, jeszcze nie. XD 
Długo (ok. 11 dni) mnie tu nie było, ale teraz powracam razem z nowym rozdziałem. Miał się on pojawić już wczoraj, ale okazało się, że zamiast go opublikować, to zapisałam jako wersję roboczą...
Nie jestem z niego za bardzo zadowolona, ale cóż... Może Wam się jednak spodoba... Jeszcze jedno, postanowiłam, że przed każdym rozdziałem będę pisać króciótkie streszczenie poprzedniego. 
To by było chyba na tyle... 
Zapraszam do komentowania i obserwowania bloga oraz dziękuję wszystkim za czytanie, dodawanie komentarzy i.t.d.
Uwielbiam Was, ;)
Sophie H.
;*

♥♥♥

W poprzednim rozdziale:
Punk wypowiedział wojnę grupie Perhana. Omasza na wszelki wypadek umówiła się z Liv po kolacji, aby nauczyć i potrenować znolności, które przydałyby jej się w czasie ewentualnej napaści. 
Kizzy i Olivia odnalazły Leo i wszyscy troje razem spędzili dzień nad strumieniem. 
Po kolacji dziewczyna idzie na trening z Omaszą.

- A więc zaczynajmy. Usiądź. - zaczeła - Już wiem, że tą bardzo złą rzeczą, która miała się wydarzyć, a której nie mogłam przewidzieć, było wypowiedzenie wojny przez grupę Punka. Nie wiadomo jak to się wszystko potoczy, dlatego póki co będę cię uczyć tylko takich rzeczy, które mogłyby ci pomóc w razie niebezpieczeństwa. Wiadomo już, że masz umiejętność panowania nad powietrzem i zatrzymywanie czasu. Teraz sprawdzimy, jakie jeszcze zdolności posiadasz. Bardzo przydatne jest uzdrawianie dotykiem. Żeby sprawdzić, czy to umiesz musimy złapać jakieś zwierzę i lekko je zranić, a ty spróbujesz je uzdrowić.
- Nie ma innego sposobu? Nie mam ochoty ranić zwierzęcia dla takiej sprawy... Poza tym nie damy rady złapać zwierzęcia, ucieknie nam...
- Przykro mi, ale nie ma innej metody. A zwierzę złapiemy w bardzo prosty sposób. Zaraz wrócę, czekaj tu na mnie.
Omasza odwróciła się i ruszyła między drzewa, zostawiając mnie samą na polanie. Po paru minutach wróciła z lisem w dłoniach.
- Jak go złapałaś?
- Normalnie, sparaliżowałam go. - powiedziała, wyciągając ze skórzanego pokrowca przypiętego do paska spódnicy nożyk.
- Odwróć się.
Odwróciłam głowę i zasłoniłam oczy dłońmi.
- Już.
Spojrzałam na lisa. Miał małą ranę na boku. Omasza kucnęła przede mną.
- Teraz połóż ręce na tej ranie i zamknij oczy. Skup się, spróbuj sprawić, aby ona zniknęła.
Z lekkim obrzydzeniem położyłam obie ręce na krwawiącym boku liska, którego Omasza cały czas mocno trzymała i zamknęłam oczy.
Nawet nie do końca zdążyłam pomyśleć co robię, kiedy widząca stwierdziła:
- No i już. Rany nie ma. 
Otworzyłam oczy i przyjrzałam się liskowi. Rzeczywiście, jego rana zniknęła. Jedyne co po niej zostało to trochę zaschniętej krwi na futerku. Spojrzałam z niedowierzaniem na uśmiechniętą Omaszę.
- Jak to jest możliwe?
- Normalnie. Teraz następna rzecz. - powiedziała puszczając liska, który od razu wskoczył przestraszony w krzaki - Panowanie nad ptakami. To ważna umięjtność, bo te zwierzęta są przydatne w wielu sytuacjach. Podczas walki, kiedy chcemy się dowiedzieć, co się dzieje gdzieś indziej, kiedy chcemy kogoś szybko o czymś powiadomić... - zaczęła wyliczać Omasza.
- Moja babcia to umiała?
- Nie... Zobaczmy w takim razie, czy ty posiadasz tą umiejętność... Zamknij oczy, stań prosto. Przywołanie jakiegokolwiek ptaka wymaga również współpracy z powietrzem. Widomo przecież, że żywiołem tych zwierząt jest właśnie powietrze. Musisz się skupić. Ptaki to mądre zwierzęta, podobno niektóre potrafią nawet czytać w myślach. Ale oprócz tego, że są mądre, są też płochliwe. Nie umiem ci dokładnie powiedzieć, co masz pomyśleć, co zrobić i jak się zachowywać, dlatego, że to tak naprawdę dzieje się u każdego inaczej, każdy ma swój własny sposób. Jedyne co mogę ci powiedzieć to, że po prostu musisz go wytropić i do niego przemówić, musisz zrobić to, co podpowie ci twoja podświadomość. Spróbuj.
Wstałam. Pokiwałam głową i zamknęłam oczy. Przyłożyłam dłonie do skroni. Stało się to samo, co miało miejsce, gdy Aishe na mnie skoczyła. Czas jakby zwolnił, wszystkie dźwięki ucichły. Słyszałam jedynie wiatr, jego świszczące śpiewy i trzepot ptasich skrzydeł. Krakania, świergoty, świsty wielu, wielu ptaków brzmiały w mojej głowie. Czułam coś jakby podniecenie i sympatię połączone w jedno wspaniałe uczucie. Pieśń wiatru i trzepoty piór były odgłosami, które wprowadzały mnie w zadumę, dziwny, ale przyjemny trans. Jednak stopniowo to omamienie, które czułam, zaczęło znikać. Odgłosy stawały się wyraźniejsze, silny, chłodny wiatr muskał moją skórę. Krakania ptaków było coraz głośniejsze, bliższe. Wszystkie te odgłosy nagle zaczęły znikać, jeden po drugim, aż w końcu wokół mnie zrobiło się cicho. Ostrożnie otworzyłam oczy. Rozejrzałam się. Nigdzie nie było ani jednego ptaka. Zero. Po prostu mi się nie udało. Spojrzałam na Omaszę. Widząca rozglądała się dookoła zszokowana.
- Co się stało? Przecież nie wezwałam żadnego...
Omasza pokręciła głową.
- Spójrz. - powiedziała oszołomiona wskazując na drzewa otaczające polanę.
Zdziwiona jeszcze raz się rozejrzałam. Dopiero teraz je zobaczyłam. Setki różnych ptaków siedziały na drzewach i na ziemi, jednak żaden z nich nie przekroczył linii drzew. Patrzyły na mnie z zaciekawieniem swoimi ciemnymi oczami, badając, czy mogą mi zaufać. Ani jeden z nich nie wykonał praktycznie żadnego ruchu. Spojrzałam zdruzgotana na Omaszę, nie wiedziałam co mam zrobić. Ale widząca również wydawała się tak zszokowana tym, co widziała, że nie potrafiła nic powiedzieć. Popatrzyłam na zwierzęta.
- Emmm... Cześć... Jestem Liv... - nie no po prostu inteligencja na poziomie przedszkolaka albo i gorzej...
Jeden z ptaków, całkiem spory kruk, podleciał do mnie i ku mojemu przerażeniu, usiadł mi na ramieniu. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak smoła oczami. Nie wiedziałam czemu, ale było w nich widać coś ludzkiego, mądrość... Uważnie mi się przyjrzał, po czym uniósł swoją główkę i głośno zakrakał. Naraz wszystkie ptaki zgromadzone na łące poderwały się do lotu, wydając właściwe dla siebie odgłosy. Zaczęły krążyć wokół polany wywołując silny wiatr. Krążyły tak przez parę sekund, po czym jeden po drugim zaczęły odłączać się od pozostałych, aż w końcu wszystkie odleciały. Został tylko jeden - duży, czarny kruk, ten sam, który wcześniej się mi przyglądał. Wyciągnęłam dwa palce, aby mógł na nich przysiąść. Ptak skorzystał z zaproszenia. Zauważyłam, że trzyma coś w dziobie. Podstawiłam wolną dłoń pod jego dziób, a kruk upuścił na nią to, co w nim miał. Była to stokrotka. Ptak zakrakał, po czym poderwał się do lotu. Po paru sekundach już go nie było. Zdziwiona chwyciłam stokrotkę i uważnie jej się przyjrzałam. Niby zwykły kwiatek, ale czułam, że jest on symbolem czegoś ważnego.
- Niebywałe... - usłyszałam obok siebie.
Spojrzałam na Omaszę, która nadal nie mogła wyjść z szoku.
- Co to w ogóle było...?
- Właśnie zyskałaś kolejną umiejętność... Ten kwiatek to symbol zaufania i oddania ze strony wszystkich ptaków.
Pokiwałam głową.
- Nie mogę uwierzyć jak za pierwszym razem można wezwać tyle tych zwierząt... Twoja pra pra babcia miała tą umiejętność, ale pomimo wielu ćwiczeń nigdy nie wezwała więcej niż dziesięć ptaków... A ty? Ich było przynajmniej z kilkaset, to jest niesamowite... Przy odrobinie treningów z pewnością będzie to twoją mocną stroną.
- To chyba dobrze...
- Ależ to cudownie, nigdy czegoś takiego nie widziałam... Niesłychane... - zastanawiała się dalej Omasza.
- To... Co teraz robimy?
- Myślę, że na razie trochę poćwiczymy umiejętności, które już odkryłaś. Nie wiem... Może być panowanie nad powietrzem, czy coś tam... - mówiła nieskładnie.
Najwyraźniej nadal nie mogła wyjść z podziwu. Z resztą ja tak samo...
Pokiwałam głową.
- Nie będę już ci tłumaczyć jak masz zapanować nad powietrzem, bo już to wiesz. Powiem tylko, że za każdym razem, kiedy odkryjesz nową umiejętność, najpierw dzieje się coś takiego, co… Jakby to powiedzieć… Jest symbolem nabycia kolejnej umiejętności. Na przykład ten moment, kiedy ptaki zaczęły nad nami krążyć, albo kruk dał ci stokrotkę, albo ten taniec z wiatrem… O to mi właśnie chodzi. Potem już możesz swobodnie korzystać z tej umiejętności.
Ponownie kiwnęłam głową.
- Dobrze, teraz posłuchaj. Powietrze jest często lekceważonym żywiołem. Ten kto nie doświadczył jego siły, zazwyczaj uważa je za mało ważne. Ale jest całkiem odwrotnie. Jeśli umiesz odpowiednio nim władać, możesz wykorzystać je praktycznie do wszystkiego. Do walki, żeby się ochłodzić, żeby dosięgnąć czegoś, co jest wysoko, a przy odrobinie wysiłku nawet wznieść się w powietrze. Zaczniemy od zastosowań w walce. Razem z twoją pra pra babcią, która w przeciwieństwie do Lindy miała tę umiejętność, opracowałyśmy parę przydanych manewrów. Pierwszy, bardzo łatwy, to tak zwane ostrze. Chyba łatwo się domyślić na czym to polega. Silnym ruchem ramienia tworzysz ostrze z powietrza. Jednak tu musisz byś uważna, bo takie coś może nawet przeciąć człowieka na pół. Nie potrzebna jest do tego jakaś wielka siła fizyczna. Wystarczą chęci i współpraca z powietrzem. Spróbuj, na razie nie za mocno. - poleciła.
Ćwiczyłyśmy przez następne parę godzin. Szło mi, no, nie powiem, całkiem dobrze, a Omasza co chwila powtarzała: ,,Niemożliwe... Pierwszy raz i już ci wychodzi…?’’.
Oprócz ostrza, widząca pokazała mi też jak zrobić ,,ramię’’ z powietrza, jak wywołać wir, osłonę, jak kogoś ,,zdmuchnąć’’ i wszystko to ze mną przećwiczyła. Nie zabierałyśmy się za żadną inną umiejętność, Omasza stwierdziła, że wszystko w swoim czasie i za resztę weźmiemy się potem.
W końcu widząca powiedziała:
- Lepiej już wracajmy. Rano będziesz nieprzytomna, słońce za parę godzin wschodzi. Nic się nie odzywaj i idź za mną. Tylko pamiętaj, nic nie mów. Te tereny nie są najbezpieczniejsze…
Lekko wystraszona pokiwałam głową. Omasza ruszyła między drzewa, a ja podążyłam za nią.
Szłyśmy dłużej niż poprzednio, bo zmęczenie dawało nam się już we znaki i co jakiś czas musiałyśmy przystawać, żeby złapać tchu.
Kiedy nareszcie znalazłyśmy się na polanie pożegnałam się z Omaszą i podziękowałam jej za trening, po czym ruszyłam w stronę swojego namiotu. Pomimo wyczerpujących ćwiczeń znalazłam jeszcze trochę sił na umycie się, po czym ubrana w koszulę nocną, ułożyłam się na materacu. Usypiając myślałam o wszystkim, co dzisiaj się zdarzyło, o tym, czego się nauczyłam. Bałam się nadchodzącej wojny, najchętniej już teraz uciekłabym stąd z powrotem do domu, gdzie miałam normalne, zwyczajne życie przeciętnej nastolatki, której największym zmartwieniem jest zbyt mała ilość ciuchów lub brak chłopaka. Tutaj było inaczej, zupełnie inaczej. Jakieś magiczne zdolności, wojny, widzące, mieszkanie w namiotach, ubieranie się w długie sukienki i zakładanie ton biżuterii… Ale mimo wszystko zaczęłam przywiązywać się do życia w tej osadzie… Było tu coś takiego, co kazało mi zostać. Nie byłam pewna, czy będę potrafiła tak po prostu to wszystko zostawić i wrócić do życia w mieście, gdzie w porównaniu z tym, co teraz przeżywam, codzienność jest monotonna i szara.


***

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 15. Dzień nad strumieniem

W poprzednim rozdziale:
- Mam dla was złą wiadomość. - zaczął - Punk wypowiedział nam wojnę.

Po jego słowach na całej polanie zapanowała grobowa cisza. Wydawać by się mogło, że nawet wiatr ucichł.
- Póki co nasza osada jest bezpieczna, wioska Punka jest zbyt daleko stąd, żeby tamten łotr chciał nas atakować. Na razie skupił się na osadzie Toniego. Napadł na nią wczoraj w nocy, a na jej środku, tam gdzie stoi studnia, powiesił czerwoną flagę, czyli symbol rozpoczęcia wojny. Za trzy dni wszyscy mężczyźni od szesnastego roku życia wyruszą pod moim dowództwem, aby wspomóc Toniego oraz zabezpieczyć wioskę mojego przyjaciela, Stevo. Jestem pewien, że Punk już niedługo także na nią napadnie. Jeśli chodzi o siły nasze i wroga to tak: do Punka przyłączył się Gunari, a my staramy się zawrzeć sojusz z grupą Tobara. Na razie to tyle, o wszystkim innym będę informował was na bieżąco. - powiedział, po czym wszedł do swojego namiotu.
Pomimo iż przywódca zniknął, na polanie nadal panowała cisza.
Nagle jakaś kobieta z tyłu zaczęła histerycznie płakać, co sprawiło, że ludzie odzyskali rozumy i powoli cisza przerodziła się w plątaninę różnych odgłosów. Jedni rozmawiali, inni płakali...
A ja po prostu nie mogłam uwierzyć. Siedziałam na trawie z lekko uchylonymi ustami i zastanawiałam się nad tym, co tak naprawdę usłyszałam. Wojna?

***

Szłam ścieżką prowadzącą do strumienia, a obok mnie szła Kizzy. Po tym jak Perhan ogłosił... No to co ogłosił, ja i Kizzy bez słowa razem ruszyłyśmy do lasu. Cały czas milczałyśmy.
- Kizzy?
Cisza.
- Kizzy, czemu Punk wypowiedział wam wojnę? - to było trochę niemądre - pytać się dziecka czemu jest wojna, ale kogo innego miałam zapytać?
Dziewczynka chwilę milczała.
- Nie wiem. Może dlatego, że to zły i chciwy człowiek? Najwyraźniej lubi jak ludzie giną.
Pokiwałam głową.
- A czy twój brat też idzie walczyć?
Kizzy wzruszyła ramionami.
- Pewnie bardzo będzie chciał, ale Perhan raczej go nie puści...
- Czemu?
- Bo on uważa, że on się nie nadaje, nie chce sobie narobić wstydu przed Punkiem, że jego własny syn nie umie walczyć. Dlatego oprócz osób z naszej grupy, w innych grupach nawet niektórzy nie wiedzą, że Perhan ma jeszcze innego syna oprócz Toniego.
- Leo na serio nie umie walczyć? Wygląda na wysportowanego...
- Bo umie... I to bardzo dobrze, potrafiłby zabić kilku mężczyzn, ale Perhan o tym nie wie i nie chce go słuchać.
- A Toni umie walczyć?
- Tak, ale nie gorzej niż Leo. Jestem prawie pewna, że przez to, że władza uderzyła mu do głowy, to on już w ogóle nie ćwiczy i jest dużo gorszy od mojego brata. - naburmuszyła się dziewczynka.
- Nie wątpię... A ten Toni na serio jest aż taki zły? Ty go w ogóle znasz?
- Znam. Ale on nie jest fajny, od początku go nie lubiłam, wnerwia mnie! Perhan go uwielbia, to jego ulubione dziecko, zawsze strasznie mu dogadza. A Toni zgrywa takiego dobrego i cały czas się przed nim podlizuje!
- A co na to Leo?
- A oni to tylko jak się zobaczą, to już sobie skaczą do gardeł, kłócą się o wszystko! Ale w sumie to czasem zachowują się podobnie: obaj są kłótliwi, lubią być w centrum uwagi, kochają się bić i zmieniać dziewczyny... Chociaż Leo ostatnio jakoś się uspokoił w tej sprawie...
Pokiwałam głową.
- Ale wojna? Czy te grupy są na serio aż takie duże?
- Nasza grupa ma jakieś dziewięćset osób, grupa Gunariego około pięciuset, grupa Tobara jakieś dwieście, a grupa Punka mniej więcej tysiąc.
Otworzyłam buzię ze zdziwienia.
- Naprawdę?!
- Tak.
Zamilkłyśmy.
- Kizzy, a co jeśli Punk najedzie tą osadę?
- To będziemy walczyć.
- A ty?
- Też będę walczyć.
- Ale...
- Też będę walczyć.
- Nie boisz się?
- Wolę zginąć walcząc niż uciekając.
- Też racja... Wiesz co? Może pójdziemy potrenować?
- Dobrze...
- No to chodźmy.
Kiedy weszłyśmy na polankę od razu zaczęłyśmy trening. Kizzy bardzo się starała, była cała spocona i zmęczona, ale walczyła dalej. Była niezwykła, dawała z siebie absolutnie wszystko i cieszyłam się, że skoro jest wojna, dziewczynka przynajmniej zna podstawy sztuki walki.
Jednak po pewnym czasie zauważyłam, że Kizzy jest coraz słabsza i coraz bardziej zmęczona, więc zaproponowałam, żeby na dzisiaj już skończyć. Dziewczynka pokiwała głową i położyła się na trawie ciężko dysząc.
- A potrafiłabyś tu wyczarować wiatr? Jest strasznie gorąco, proszę spróbuj! - zajęczała Kizzy.
Rzeczywiście, lekki wiaterek, który wcześniej powiewał dając ulgę w gorące popołudnie, teraz już całkiem ustał.
- Mogę spróbować.
Kizzy usiadła i z uwagą wpatrywała się we mnie. Zgięłam ręce i zaczęłam posuwać dłonie w przód i w tył. Zaczął wiać chłodny wietrzyk, a Kizzy biegała z radością się śmiejąc.
- Zrób coś jeszcze! - pisnęła.
Poprosiłam ją, żeby do mnie podeszła. Zaczęłam kręcić się wokół własnej osi tworząc wokół nas wir, a kiedy przestałam się kręcić wir zniknął. Kizzy spojrzała na mnie z zachwytem.
- Łał... Sama się tego nauczyłaś?
Wzruszyłam ramionami. Sama nie wiedziałam. To po prostu samo przychodziło.
Kizzy chciała wszystko jeszcze kilkakrotnie obejrzeć, więc następną godzinę spędziłam na pokazywaniu tego, co byłam w stanie zrobić.
- Jeju, to jest super! A umiesz coś jeszcze, o czym nie wiem?
- Nie... Jeszcze nie...
- A z takich nie magicznych rzeczy?
- Nie... Chyba nie...
- Jesteś pewna?
- Tak...
- Na pewno?
- Tak, Kizzy.
- A strzelanie z łuku?
- Skąd wiesz?!
- Widziałam.
- Oj, Kizzy! - zaśmiałam się.
- Ty też byś mogła iść na wojnę...
- Nie sądzę...
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
- A tak w ogóle to... Gdzie się podziewa Leo? Ostatni raz to go widziałam chyba następnego dnia po tym, jak wróciłam... Nie wiesz gdzie może być?
- Nie... Mam nadzieję, że nic mu się nie stało... Ej, możemy pójść w jedno miejsce? To taka polana, on tam zazwyczaj sobie walczy, jeśli tam go nie będzie to chyba trzeba będzie go zacząć szukać...
- Dobrze.
Kizzy wstała i zaczęła prowadzić mnie między drzewa. W sumie, to rzeczywiście Leo nie pojawił się od jakiegoś czasu. Sama nie wiem czemu, ale niepokoiłam się o niego.
Po paru minutach marszu wyszłyśmy na malutką polankę otoczoną drzewami iglastymi. Pod jednym z nich leżał materiałowy ciemnozielony plecak, a obok leżały ułożone w krąg kamienie. W środku kamiennego okręgu leżał popiół i zwęglone kawałki gałązek.
- On musi gdzieś tu być! - zawołała Kizzy rozglądają się.
Jak na zawołanie spośród krzaków wyszedł Leo gryząc jabłko.
- Leo! - krzyknęła dziewczynka i podbiegła do niego.
Mocno go przytuliła.
Zdezorientowany chłopak spojrzał najpierw na swoją siostrę, a potem na mnie.
- Skąd wy się tu wzięłyście?
- Olivia strasznie się o ciebie martwiła i powiedziałam jej, że jeśli aż tak jej zależy, to możemy cię poszukać.
- Serio? - zaśmiał się Leo uśmiechając się do mnie bezczelnie.
- Wcale, że nie! Kizzy, nie było tak! - zawołałam zarumieniona.
- Było!
- Nieprawda!
- A właśnie, że tak!
Leo znowu na mnie spojrzał, a ja kolejny raz się zarumieniłam.
- Ach tak? To czemu się tak rumienisz?
- No bo tak! Lubię się rumienić i tyle! - powiedziałam jeszcze bardziej się rumieniąc.
Nienawidzę się rumienić.
- Ehe... Jasne...
- No tak, dalej sobie wmawiaj!
Kizzy puściła swojego brata i z zaciekawieniem przyglądała się kłótni.
- Swoją drogą musimy pogadać.
- Też tak sądzę. - spojrzał na mnie z zawadiackim uśmiechem.
- Ale tak na poważnie.
- A co? Co się stało?
- Mogę iść poszukać kwiatków? Zrobię ci drugi wianek. - wtrąciła się Kizzy.
Pokiwałam głową. Dziewczynka w podskokach pobiegła między drzewa.
Leo usiadł opierając się o pień sosny i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam naprzeciwko niego.
- Co mi chciałaś powiedzieć?
Chwilę milczałam.
- Nie wiem czy wiesz, ale... Punk... Wypowiedział wojnę waszej grupie i... No i za parę dni wszyscy faceci od szesnastu lat idą pomóc twojemu bratu i w ogóle... - zaczęłam ostrożnie.
- Wojna? Wywiesili czerwoną flagę? - spytał zmartwiony.
- Tak...
Leo zamilkł.
- A kto zostanie tutaj, żeby zarządzać osadą?
- Nie wiem... Może ty?
- W życiu! Ja idę walczyć, nie jestem jak mój brat! - oburzył się.
- Dobrze, rozumiem. Jakby co, to nie martw się, zajmę się Kizzy.
- Wiem.
- Swoją drogą ładnie wyglądasz... - powiedział z uśmiechem lustrując mnie wzrokiem.
- Dziękuję... -odparłam zmieszana.
- Mógłbyś przestać się na mnie gaić?
- Nie, jeszcze chwilę.
- A teraz?
- Nie, nie skończyłem jeszcze.
Westchnęłam.
- Kizzy mi mówiła, że uczysz ją karate... - powiedziała patrząc mi w oczy z uśmiechem.
- A to papla...
Leo zaśmiał się i ugryzł jabłko.
- Po co tak w ogóle tu przyszedłeś? - spytałam po długiej przerwie.
- Każdy czasem woli pobyć sam...
Pokiwałam głową. W zupełności to rozumiałam.
Zamilkliśmy na następne kilka minut.
- Ty na serio aż tak za mną tęskniłaś? - spytał w końcu bezczelnie się uśmiechając.
- Nie!
Spojrzał na mnie z miną ,,jasne, już ci wierzę'', co strasznie mnie rozzłościło.
- No co? Wcale za tobą nie tęskniłam! Kizzy to sobie wymyśliła!
Leo dalej się we mnie wpatrywał z tą samą miną.
- No przestań się na mnie gapić!
- No dobrze, już! - zaśmiał się.
- Gdzie wilk? - zmienił temat.
- Nie wiem, nie pojawił się od prazu dni.
- A masz już chociaż dla niego imię?
- Nie, nie mam...
Leo pokiwał głową.
Potem spojrzał na mnie ze swoim uśmieszkiem na co ja spuściłam głowę. Znowu zaczął mi się przypatrywać, ale postanowiłam nie zwracać na to uwagi.
- Matko, jak gorąco... Może zawołam Kizzy i pójdziemy do strumienia? - zaproponowałam w końcu.
- Jasne, chodźmy.
Nagle spośród drzew wyskoczyła Kizzy.
- Idziemy do strumienia?! Super! - zawołała.
- Podsłuchiwałaś, głupoto jedna! - zawołała Leo.
- Wcale, że nie... - zmieszała się dziewczynka.
- Dobra, dajcie spokój, chodźmy. - powiedziałam.
Ruszyliśmy w stronę strumienia. Kiedy znaleźliśmy się na miejscy Kizzy od razu zaczęła polewać się wodą.
Strumień tutaj miał głębokość około dwóch metrów, a był otoczony ,,plażą z kamieni'', linia drzew była dużo dalej. Woda była cała skąpana w słońcu.
Leo zdjął koszulę i wskoczył do wody. Kiedy się wynurzył myślałam, że jakiegoś zawału dostanę. On wyglądał jak jakiś młody bóg, czy coś! Wyszedł z jeziorka i zaczął iść w moją stronę z bezczelnym uśmieszkiem.
- No i co się tak przyglądasz? - spytał kiedy stanął dosłownie tuż przede mną.
- Nic... - powiedziałam zmieszana odwracając wzrok.
Leo złapał mnie  talii na co ja lekko się zdziwiłam i przestraszyłam i już chciałam odskoczyć, ale on był szybszy. Przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął nieść w stronę jeziorka. Od razu pojęłam o co mu chodzi.
- Nie! Leo! Nie rób tego będę cała mokra!!! - piszczałam próbując mu się wyrwać.
Leo zaśmiał się.
- No i właśnie o to mi chodzi!
Kiedy doszedł do brzegu wskoczył do strumienia cały czas mnie trzymając. Woda była turkusowa, bardzo przejrzysta. Otworzyłam oczy. Leo mnie póścił, a ja pokazałam mu środkowy palec i zaczęłam płynąć do góry, żeby się wynurzyć. Nagle poczułam jak ktoś (Leo) całuje mnie w brzuch i znowu ściąga do dołu łapiąc w talii.
Chciałam mu krzyknąć, że jest idiotą, ale zapomniałam, że jestem pod wodą i jedyne co zdziałałam to wypuściłam parę bąbelków i nałykałam się wody. Chłopak uśmiechnął się z rozbawieniem. Pogroziłam mu pięścią i ponownie zaczęłam płynąć w stronę powietrza, bo już zaczynało mi go brakować. Tym razem Leo już mnie nie zatrzymywał.
Wynurzyłam się i zaczęłam głęboko wdychać powietrze. Obok mnie wynurzył się Leo.
- Głupi jesteś! - zawołałam.
Chłopak zaśmiał się.
Wyszłam na brzeg i zabrałam się za wyrzynanie mojej sukienki i włosów.
- W mokrej sukience wyglądasz nawet lepiej... - stwierdził lustrując mnie wzrokiem.
No tak. Oczywiście sukienka cała przemokła i przylgnęła mi do ciała. A że przez tą kąpiel była prawie przezroczysta wręcz idealnie widać mi było bieliznę.
- Cicho bądź, zboczeńcu jeden! - zawołałam zakrywając się rękami.
Nagle sobie o czymś przypomniałam.
Spojrzałam na Kizzy, która siedziała na dużym kamieniu przyglądając się całemu zajściu.
- Widzisz, Kizzy patrzy, a ty tu z takimi tekstami wyjeżdżasz!
Leo spojrzał na swoją siostrę.
- No i o się tak gapisz? Zajmij się swoimi sprawami!
- Ja robię co mi się chce! Nie będziesz mi rozkazywał!
- A chcesz się założyć?
- Jasne. Głupi jesteś, nic mi nie zrobisz! - zaśmiała się złośliwie i wystawiła do niego język.
- Przegięłaś, mała! - zawołał podchodząc do niej, ale ja zagrodziłam mu drogę.
- Dajcie spokój...
Leo znowu sobie mnie ,,obejrzał'', po czym odsunął się.
- Jeszcze kiedyś ci wleję...
- Jasne...
No i od początku...
- Czy ja przed chwilą czegoś nie powiedziałam?
- Dobra, no już!
Dalej już się nie kłócili. Spędziliśmy razem cały dzień, było cudownie! Świetnie się bawiłam, a wracając do osady na kolację cały czas uśmiechałam się na wspomnienie dzisiejszych wydarzeń. Nie mogłam zapomnieć miny Leo, którego Kizzy wepchnęła do wody, kiedy ten już całkiem wysechł. Dziewczynka oprócz tego uplotła mi drugi wianek i próbowała także mnie nauczyć tej sztuki, jednak póki co kiepsko mi to wychodziło.
Byłam strasznie głodna, bo nie poszliśmy na obiad, a cały dzień ruchu wykończył mnie do reszty, dlatego już nie mogłam się doczekać aż coś zjem.
- Ja już lepiej was tu zostawię... - powiedział nagle Leo.
- Czemu?
- Wiecie, nie chcę, żeby inni nas razem widzieli, znowu będzie poruszenie...
Pokiwałam głową, a Leo skręcił w prawo zostawiając nas same.
Szłyśmy w milczeniu aż do momentu, kiedy znalazłyśmy się na polanie. Od razu skierowałyśmy się do ogniska, gdzie Simza i inne kobiety rozdawały resztki pozostałego jedzenia.
- Cześć. - przywitałam się.
- Cześć.
Simza podała mi i Kizzy drewniane talerze z jedzeniem.
Usiadłyśmy na trawie i dalej milcząc jadłyśmy swoje porcje.
Kiedy skończyłyśmy Kizzy powiedziała:
- To dobranoc... Fajnie dzisiaj było...
- No... I dziękuję za ten wianek, jest prześliczny. - uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co. Dobra, to pa! - powiedziała Kizzy.
Przytuliła mnie, a potem pobiegła w stronę swojego namiotu podskakując.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym ruszyłam do Omaszy. Dzisiaj miałyśmy zacząć ćwiczenia.
Widząca już na mnie czekała przed wejściem. Położyła kościsty palec na ustach, pokazując mi, że mam byłć cicho.
- Chodź za mną... - szepnęła, po czym ruszyła między drzewa.
Po około półgodzinnym marszu wyszłyśmy na dużą polanę, którą porastały pożółkłe trawy. Sięgały mi do połowy łydek.
Omasza stanęła na jej środku i powiedziała:
- A więc zaczynajmy.


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kilka zmian

Witajcie!
Mam dla Was kilka informacji. Proszę, przeczytajcie wszystko. :)

Ostatnio jakoś nic nie idzie po mojej myśli, więc żeby nie popaść w depresję mam dla Was parę zmian.
1. Przykro mi, ale rezygnuję z opcji ,,następny rozdział pojawi się..'', bo już trzy razy się nie wyrobiłam w podanym terminie. Rozdziały będą dodawane co jakieś dwa-cztery dni. W zależności od tego jak mi będzie szło. Co do pory ich dodawania - będą to godziny bardzo późne, bo niestety tylko wtedy mam dostęp do Internetu.
2. Jeśli ktoś jeszcze o tym nie wie informuję po raz kolejny - nastąpiła aktualizacja w rozdziale 13. (part one), dodałam obrazki, proszę zajrzeć.
3. Zauważyłam, że w poprzednim rozdziale w jednym miejscy coś się stało z czcionką, poprawię to, bo jak na razie nic się nie da przeczytać. ;/
4. Mam do Was wielką prośbę: chciałabym, żeby moje opowiadanie było jak najfajniejsze dlatego bardzo proszę o to, żebyście jeśli pojawią się jakieś błędy - informowały mnie o tym. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo do pomyłek, dlatego liczę na Waszą pomoc, mam nadzieję, że dzięki temu błędów nie będzie aż tak dużo. Chodzi mi tutaj głównie o takie n.p.:
,,Weszłam do domu i zamknęłam drzwi na klucz. Poszłam do kuchni zjeść obiad. Nagle przypomniałam sobie, że zostawiłam otwarte drzwi wejściowe, więc szybko pobiegłam je zamknąć.''.
Ostatnio przeglądając blogi z opwiadaniami zauwżyłam straasznie dużo takich pomyłek.
3. Wiem, że nie było tak jak powiedziałam - że w rozdziale 14. pojawiła się babcia Liv, ale szczerze rozdział miał obejmować cały dzień, ale byłby zbyt długi, więc trochę go ucięłam... ;;)

No i to by było na tyle. Gratuluję wszystkim, którzy dobrnęli do końca tego przemówienia, dziękuję za uwagę. ;)
Acha, no i jeszcze chciałam Was ucałować za te wszystkie komentarze, uwielbiam Was!!!

♥♥♥
Sophie H. ;)))))))))))))))))))))))))))))))))))

Tam tam tam taaaaaaaaaaam!!! ten kot mnie rozwala XD



niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 14. Coś bardzo złego

Wzięłam książkę i położyłam się na materacu. Obok siebie postawiłam lampę naftową i podekscytowana otworzyłam książkę.


Dar Iry

Dar Iry swoje istnienie zawdzięcza Irze, kobiecie o niezwykłych zdolnościach, która, jak głosi legenda, mieszkała w wielkiej grupie ludzi zwanych Celmami. Celmowie byli grupą, która przypominała Cyganów, ponieważ mówi się, że założyciele owej grupy tworząc ją, opierali się na zwyczajach i wyglądzie taborów, wiosek cygańskich. Celmowie mieli jednak własne tradycje i zwyczaje. Byli jedną wielką grupą osób zamieszkujących lasy u podnóży gór, daleko od społeczeństwa. Łącznie w osadzie Celmów mieszkało około tysiąc ludzi.
A miało to wszystko miejsce setki lat temu, kiedy na świecie nie było nikogo z żyjących.
Celmowie żyli w dostatku i szczęściu, dopóki nie rozpętała się wojna domowa. W wyniku tej wojny grupa Celmów podzieliła się na mniejsze grupy: grupę Petsha, grupę Milosa oraz w grupę Emiliana. Setki lat potem grupa Petsha stała się grupą Perhana i Gunariego, grupa Milosa - grupą Tobara, a grupa Emiliana - grupą Punka.
Ale wracając. Do osady Celmów pewnego dnia przybył zbłąkany podróżnik. Nie wiedziano kim jest, ani skąd pochodzi. Był tajemniczy i bardzo przystojny. Nazywał się Lucas. Ira zakochała się w nim i to z wzajemnością. Los sprawił, że już tydzień po jego przybyciu do osady stali sięparą. Ira kochała go całym sercem i potrafiła godzinami myśleć o ich wspólnej, świetlanej przyszłości, którą przepełniać będzie szczęście i miłość. Jednak Lucas nie był typem mężczyzny, który potrafi pokochać kobietę całym sobą i spędzić z nią resztę życia. On uważał, że jest jeszcze młody, piękny i powinien z tego korzystać, więc zostawił ją dla młodszej i piękniejszej kobiety. Ira załamana opuściła osadę i zaszyła się w lesie. Tam nauczyła się wilczej i ptasiej magii. W końcu korzystając z całej swojej mocy stworzyła małą dziewczynkę - Jofrankę. Dzięki niej zapomniała o dawnych nieszczęściach. Jofranka również posiadała magiczne umiejętności.
Wiele lat potem, kiedy rozpętała się wojna domowa w osadzie Celmów, Ira już nie żyła, ale Jofranka tak. Chciała zapobiec wojnie, ale niestety jej moc do tego nie wystarczyła. Jofranka zmarła po porodzie, zostawiając swojego męża z jej córeczką, Julią. Julia nie miała daru, więc nie miała jak zapobiec rozpadowi grupy Celmów. Kiedy urodziła się kolejna osoba z darem nie było już czego ratować. Grupa została podzielona i nikt nie chciał tego zmieniać. Potomkowie Jofranki i Iry mieszkali w grupie Aladyna gdzie byli czczeni, lecz po podziale tej grupy na grupę Gunariego i Perhana, Ira i jej córka były czczone tylko u Gunariego.
Tak przedstawia się historia Iry i jej córki oraz grupy, w której żyły. Jeśli chodzi o bezpośrednie pochodzenie daru - nie wiadomo. Wiadomo tylko, że pierwszą osobą, która go posiadała, była Ira.

Czyli nie tylko grupa Perhana i grupa Gunariego były jednością, ale wszystkie inne też... Była jedna, wielka grupa. Grupa Celmów.
Przekręciłam kartkę. Na następnej stronie były wypisane różne umiejętności, które posiadały osoby z darem.

• zatrzymywanie czasu
• panowanie nad powietrzem
• panowanie nad wodą
• panowanie nad ptakami
• panowanie nad wilkami
• paraliżowanie wzrokiem
• uzdrawianie dotykiem
• wpływ na otoczenie (pogoda, przyroda)
• czytanie w oczach danej osoby informacji o niej
• doskonały wzrok lub węch
• pojawianie się w czyichś snach
• rzucanie czarów, klątw, uroków
• zdolności w dziedzinie posługiwania się bronią i walki
• piękny śpiew, szybkość uczenia się tańców i grania na instrumentach
(możliwe, że to nie wszystkie rzeczy, które umożliwia posiadanie daru, jednak ja znam tylko tyle)

No nieźle... Sporo tego...
Na następnych kilkudziesięciu stronach babcia opisywała poszczególne zdolności. Pisała jak się nimi posługiwać, jakie mogą mieć zastosowanie itd.
Pierwsze było zatrzymywanie czasu. Nie chciało mi się jednak tego czytać, wiedziałam już podstawy, w szczegóły na razie nie chciałam wchodzić. Kolejne było panowanie nad powietrzem.

Ta umiejętność nie jest trudna do opanowania. Przynajmniej podstawy. Jeśli ktoś będzie chciał rozpętać tornado, trzeba będzie nad tym trochę dłużej poćwiczyć.
Ale zacznijmy od początku. Panowanie nad powietrzem wymaga przede wszystkim panowania nad sobą. Trzeba być spokojnym, zdecydowanym i sprawić, aby przy okazji wiatr, który wywołamy nie zdmuchnął również nas. Powietrze to potężna broń w rękach osoby, która umie nad nim panować. Ono jest wszędzie, otacza nas od urodzenia. Należy skupić się na jego ruchu i w pewnym sensie dać mu sobą zawładnąć. Jest to trudne pod tym względem, że trzeba panować nad powietrzem, ale też się mu poddać. A to bywa skomplikowane. Powietrze to żywioł dla osób raczej spokojnych, które potrafią nad sobą zapanować. Nie znaczy to, że osoby o wybuchowym charakterze czy osoby ruchliwe, nie mogą się tego nauczyć, jednak będą musiały dużo nad tym pracować.
Żeby osiągnąć ten cel należy:
1. Pójść w miejsce, gdzie nikogo swoją mocą nie zabijemy.
2. Wsłuchać się w wiatr, poddać się ruchowi powietrza, zjednoczyć się z nim.
3. Jeśli wypełnimy poprzedni warunek, powietrze samo się nam podporządkuje.
4. Kierując nim posługujemy się rękami. Ruchy naszych rąk muszą być płynne i lekkie. Musimy rozluźnić wszystkie mięśnie i pozwolić,
    by powietrze unosiło nasze ciało.
5. Gratuluję! Cel osiągnięty. Należy tylko pamiętać, że nie wolno nam się bać. Musimy czuć się pewnie.

Uwagi
Panowanie nad powietrzem jest szczególnie efektowne w połączeniu z panowaniem nad ptakami.
Jeśli nie będziemy od początku do końca skupieni i będziemy się bać, sami sobie możemy zrobić krzywdę.

Linda''

Zaciekawiło mnie to. Postanowiłam, że od razu po obudzeniu pójdę na moją polankę i spróbuję tego panowania nad wiatrem. Acha, no i muszę powiedzieć Omaszy o moim odkryciu.
Odłożyłam książkę na skrzynię. Z chęcią przeczytałabym jeszcze coś z pamiętnika babci, bo już dawno tego nie robiłam, ale byłam tak zmęczona, że zgasiłam tylko lampę naftową i ułożyłam się pod kołdrą. Po paru minutach zasnęłam, myśląc o tym, jak to wspaniale, że mam ten dar. Byłam podekscytowana i już nie mogłam doczekać się jutra.

***

Kiedy się obudziłam na dworze było jeszcze ciemno. Nie wiem czemu, ja jakoś tak mam, że jak sobie pomyślę, że na przykład chcę się obudzić o piątej nad ranem, to tak się dzieje . Nawet kiedy nie mam przy sobie zegarka.
Szybko założyłam moją biała sukienkę, wzięłam księgę o Darze, łuk i kołczan oraz zapaloną lampę naftową, po czym po cichu opuściłam namiot. Kiedy szłam wydeptaną dróżką w stronę mojej polanki, słońce powoli zaczęło wychodzić zza horyzontu. Z niewiadomych przyczyn nigdzie nie widziałam mojego wilka. Martwiłam się, że opuścił mnie już na zawsze. W końcu nie pojawił się nawet wtedy, kiedy Aishe zaatakowała mnie i Kizzy.
Gdy znalazłam się na polance położyłam łuk, kołczan i lampę naftową na dużym kamieniu, który stał przy linii drzew. Stanęłam na środku polany i otworzyłam księgę na stronie, na której babcia opisywała jak panować nad wiatrem. Położyłam książkę pod moimi stopami i głęboko odetchnęłam.
Pierwszy punkt miałam już za sobą. Teraz czas na drugi. No dobrze, spróbujmy.
Mam poddać się ruchom powietrza i rozluźnić mięśnie. Jeszcze raz głęboko odetchnęłam i zamknęłam oczy.
Powietrze, powietrze... Wiał lekki wietrzyk. Świstał cichutko między drzewami, snując spokojną, tajemniczą pieśń... Niezrozumiała piosenka wiatru stopniowo przerodziła się w coś jakby wołania tysiąca świszczących głosów. ,,Zaufaj mi, nie bój się... Nie bój się... Nie bój się... Zaufaj mi... Nie bój się... Zatańcz ze mną... Nie bój się.. Nie bój się... Czy zatańczysz ze mną?'' - śpiewały. Nie wiedziałam skąd dochodziły, słyszałam je zewsząd, nawet w swojej głowie... Wiatr wzmocnił się, jego świsty były częścią tej melodii.
- Tak. - szepnęłam cicho w odpowiedzi na wezwanie.
- Zaufaj mi... Nie bój się... Jestem częścią ciebie... Jesteś częścią mnie... Czy zatańczysz ze mną? - zaświszczały melodyjnie głosy.
- Tak. - wyszeptałam ponownie.
- Nie bój się... Boisz się... Nie bój się...
Wiatr wzmacniał się coraz bardziej.
Rzeczywiście, bałam się. Może nie to, że się bałam, obawiałam się. Nie wiedziałam, czy będę potrafiła zapanować nad tym wiatrem. Martwiłam się, że zrobię sobie krzywdę. Rozluźniłam mięśnie na tyle, ile to było możliwe i spróbowałam się skupić, uspokoić.
- Zaufaj mi...
- Ufam ci... - powiedziałam pewnie, ale spokojnie.
- Cieszę się... Ufasz mi... Nie boisz się... Tańcz ze mną... Proszę, tańcz ze mną... Czy zatańczysz ze mną?
- Tak...
Byłam spokojna. Oczywiście nadal miałam pewne obawy, ale i te powoli zaczęły znikać. Czułam się jakby zmęczona i taka trochę przymulona, ale jednocześnie wszystko słyszałam i czułam.
Wiatr był bardzo silny, lecz nie miotał mną. Rozwiewał mi włosy na wszystkie strony i poruszał moimi rękami, głową. Przechylał mnie delikatnie do tyłu, w prawo, w lewo, czasem odciągał od ziemi. Jego  podmuchy sprawiały, że w niektórych momentach prawie leżałam, a zaraz potem kręciłam się w powietrzu tuż nad ziemią. Poddałam się mu całkowicie, tańczyłam z nim.
- Tańcz ze mną, Olivio, zaufaj mi... Jestem do twojej dyspozycji... Zawsze... Wszędzie... Zaufaj mi... Nie bój się... Ufasz mi... - zaświszczał wiatr.
Nagle znalazłam się około metra nad ziemią. Tam wokół mnie utworzył się wir. Zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, słyszałam szaleńczy szelest kartek w książce, która latał dookoła mnie. Uniosłam ręce wysoko, moje oczy cały czas były zamknięte. Powietrze świstało przeraźliwie, lecz powoli zaczęłam opadać na ziemię. Wir przemienił się w dosyć silny wiatr, który jednak z każdą chwilą słabł, aż w końcu, kiedy już leżałam na ziemi, został po nim tylko słaby wietrzyk, który cichutko śpiewał: ,,Brawo... Brawo... Brawo...''. 
Powoli otworzyłam oczy. Nie do końca wiedziałam, co się właśnie stało, ale podobało mi się. Uśmiechnęłam się.
- Nie boję się... - wyszeptałam.
Wstałam z ziemi i rozejrzałam się w poszukiwaniu księgi o darze.
Punkt drugi miałam już  wypełniony... Może punkt trzeci i czwarty też?
Wzięłam książkę do ręki i wróciłam na środek polanki. Odetchnęłam głęboko. Skupiłam się, po czym powoli i najdelikatniej jak się dało posunęłam ręce przed siebie. Trawa przede mną zafalowała. Tak! Udało mi się! Naprawdę panuję nad wiatrem!
Z radości okręciłam się wokół własnej osi tworząc dookoła siebie mały wir.
I znowu! Udało się!
Zaczęłam skakać i robić gwiazdy piszcząc z radości.
- Udało mi się! Udało mi się!
Mocno wyrzuciłam ręce w górę. Silny podmuch powietrza wystrzelił w niebo podnosząc mi włosy. Znowu zaczęłam kręcić się wokół własnej osi śmiejąc się, a dookoła mnie utworzył się wir. To było coś niesamowitego! Czułam się wspaniale!
Przez następne dwie godziny biegałam po polanie wypróbowując moją nową umiejętność. W końcu jednak uświadomiłam sobie, że zaraz zacznie się śniadanie, a ja byłam strasznie głodna. Z uśmiechem na twarzy podniosłam księgę oraz łuk i kołczan, po czym ruszyłam w stronę osady.

***

Siedziałam na ziemi i jadłam swoje śniadanie, kiedy nagle obok mnie usiadła Kizzy.
- Omasza powiedziała, że musi z tobą szybko porozmawiać. Poprosiła, żebyś do niej przyszła jak zjesz.
Pokiwałam głową.
- Liv?
- Tak?
- Dopiero teraz o tym pomyślałam, ale... No bo wiesz... Jeśli ty masz ten dar od bogini czczonej w grupie Gunariego, to jeśli Aishe powie innym, że ty go masz, to oni cię stąd wygonią i...
- Nie martw się, ona nikomu nic nie powie...
Kizzy pokiwała niepewnie głową.
- A co ty jeszcze umiesz?
- Wiesz, na razie ćwiczyłam jeszcze panowanie nad powietrzem...
- Serio?! Musisz mi pokazać!
Uśmiechnęłam się.
- Dobrze. A ty czemu nie jesz?
- Ja już zjadłam.
Dalej rozmawiałyśmy już tylko o tym, gdzie może się podziewać wilk i o karate.
Kiedy skończyłam jedzenie, Kizzy stwierdziła, że ona pójdzie do swojego namiotu, a ja mam iść do Omaszy. Pokiwałam głową, po czym oddałam drewniany talerz i ruszyłam w stronę namiotu widzącej.
Gdy stanęłam przed wejściem spytałam:
- Mogę?
- Oczywiście.
Weszłam do środka. Omasza stała na środku namiotu z bardzo poważną miną.
- Usiądź. - powiedziała wskazując na czerwony fotel.
- Liv, wiem, że odkryłaś już swój dar. Cieszę się z tego i wiem, że to dla ciebie wspaniała rzecz, ale niestety muszę cię zmartwić. Wyczuwam, że niedługo stanie się coś bardzo złego. Nie umiem jednak przewidzieć co to będzie, możliwe, że ktoś rzucił jakiś czar, który mi to uniemożliwia. I to mnie martwi najbardziej. Boję się, bo to może być dosłownie wszystko, pożar, trzęsienie ziemi, napaść, okropna burza, albo jeszcze coś innego. Dlatego chcę cię ostrzec, musisz być ostrożna. A co do twojego daru, myślę, że możemy zacząć ćwiczenia. Nie wiem ile jeszcze czasu mi zostało, więc trzeba się spieszyć.
- Jakie ćwiczenia?
- Będę cię uczyć różnych rzeczy, zobaczymy jakie masz umiejętności...
- Acha...
- No właśnie... Przyjdź do mnie jakoś po kolacji, możemy zacząć już od dzisiaj jeśli nie masz nic przeciwko.
- Dobrze.
- To wszystko, co chciałam i powiedzieć, możesz już iść. No i pamiętaj, bądź uważna.
Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową. Słowa Omaszy bardzo mnie zmartwiły.
- Do zobaczenia. - pożegnałam się.
Widząca pokiwała głową i uśmiechnęła się z troską.
Wyszłam na dwór. Od razu skierowałam się do namiotu Kizzy. Dziewczynka siedziała przed nim i rwała trawę w zamyśleniu.
- Cześć.
- Cześć, może pójdziemy potrenować? - spytała się.
- Ok, tylko wezmę spodnie.
- Dobrze, ja też wezmę.
Obie zabrałyśmy spodnie ze swoich namiotów, po czym ruszyłyśmy w stronę polanki. Wilk nadal się nie pojawił.
Trenowałyśmy trzy godziny, a potem przeszłyśmy się jeszcze nad strumień.
Kiedy wróciłyśmy do wioski właśnie zaczynał się obiad. Odłożyłyśmy rzeczy do swoich namiotów, po czym poszłyśmy do ogniska i odebrałyśmy swoje porcje.
Siedziałyśmy w milczeniu jedząc obiad, kiedy nagle ze swojego namiotu wyszedł Perhan. Wszyscy zamilkli.

- Mam dla was złą wiadomość. - zaczął - Punk wypowiedział nam wojnę.

♥♥♥