wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 20. ,,Zaufaj mi''

W poprzednim rozdziale:
Do wioski przybywa tajemniczy, umierający mężczyzna, który cały czas krzyczy, że Perhan i inni mężczyźni zostali pojmani. Olivia wreszcie podejmuje decyzję. Musi ich uratować. Z pomocą Omaszy, wyrusza w stronę wioski Gunariego, w której przetrzymywani są jeńcy.

~Narrator~

Słońce właśnie zaczęło wychylać się zza horyzontu, kiedy dziewczynka obudziła się. Przez chwilę leżała w bezruchu, tępo patrząc w sufit, po czym usiadła na materacu i rozejrzała się po swojej części namiotu. Westchnęła smutno. Wstała i szybko założyła na siebie sukienkę z wczoraj. Rozczesując włosy, zauważyła, że przed wyjściem coś leży… Zaciekawiona podeszła bliżej. Były to dwie kartki papieru złożone wpół. Dziewczynka chwyciła jedną z nich i rozgięła. Wyglądało to na list.

,,Droga Kizzy!
Przepraszam, że robię to w taki sposób, ale niestety nie było okazji do rozmowy. Otóż chcę się pożegnać. Wyruszyłam do wioski Gunariego, ratować Twojego tatę i resztę mężczyzn. Widzisz, to, że posiadam Dar, nie jest przypadkiem. Każda osoba taka jak ja, ma pewną misję do spełnienia. Ja muszę coś zrobić z tą wojną. Postanowiłam jednak zacząć od jakichś mniejszych rzeczy - takich jak właśnie pomoc mężczyznom pojmanym przez Gunariego. Dlatego trzymaj się ciepło, niedługo wrócę (mam nadzieję, że razem z Twoim tatą i resztą). Pozdrów Leo i każ mu się sobą opiekować.
Do zobaczenia niedługo!
Olivia’’

Przeczytanie tego tekstu sprawiło dziewczynce sporo trudności, ponieważ nigdy nie chodziła do szkoły i czytanie nie szło jej zbyt dobrze. Jednak kiedy wreszcie dobrnęła to końca listu, uśmiechnęła się. Nie martwiła się o Liv. Wiedziała, że nie jest to zwykła dziewczyna. Była pewna, że Olivia sobie poradzi. Czuła, że to ktoś więcej, ktoś, kto może wiele zmienić. To była Olivia, najwspanialsza dziewczyna, która pomimo iż nie miała z tą sprawą właściwie nic wspólnego, ruszyła sama odbić jej głupiego ojca.
Kizzy usiadła na podłodze i wzięła do ręki drugą kartkę. Jak się okazało, to również był list. Tyle, że już nie od Olivii…

,,Kizzy,
przepraszam, że dowiadujesz się tego w ten sposób, lecz nie było kiedy o tym porozmawiać… No cóż, chcę ci tylko powiedzieć, że wyjechałem. Ruszyłem pomóc Perhanowi i reszcie facetów. Pozdrów Liv i dopóki nie zdecyduje się wrócić do domu, trzymaj się jej. Jeśli nie wrócę po miesiącu, nie czekaj już na mnie. Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie. Do zobaczenia wkrótce!’’

Dziewczynka zamarła. Podpis nie był konieczny, dobrze wiedziała od kogo była ta wiadomość. Od Leo. Kizzy ostrożnie chwyciła obie kartki i schowała je głęboko w jednej ze swoich skrzyń. Położyła się na łóżku. Rozumiała zachowanie Olivii i Leo, jednak jednocześnie rozumiała, że teraz została całkiem sama. Miała tylko nadzieję, że uda im się uratować jej ojca i resztę mężczyzn, i że wrócą cali i zdrowi.

~Olivia~

Ostrożnie zsiadłam z konia. Zdjęłam z niego siodło oraz mój plecak, po czym ułożyłam wszystko na ziemi. Wyciągnęłam kanapki, które przygotowała mi Omasza. Zabrałam się za jedzenie. Słońce dopiero co wzeszło, las budził się do życia. Powietrze było świeże i rześkie, przesycone zapachem igieł. Rosa osiadła na roślinach odbijała promienie światła przebijające się przez korony drzew. Widok był cudowny.
Po zjedzeniu śniadania i popiciu go wodą, postanowiłam przespać się parę godzin, bo całonocna jazda bardzo mnie zmęczyła. Wyjęłam więc koc i ułożyłam się na trawie. Plecami oparłam się o siodło i okryłam się pledem. Po paru minutach już spałam.
Obudził mnie intensywny zapach dymu. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to że las płonie, więc zerwałam się na równe nogi i zaczęłam gorączkowo rozglądać się dookoła. Jednak ku mojemu zdziwieniu jedynym ogniem, który dostrzegłam, był ten z ogniska płonącego parę metrów ode mnie. Pośpiesznie chwyciłam łuk i kołczan, które ułożyłam wcześniej obok siebie i przygotowałam się do strzału. Powoli obracałam się wokół własnej osi, szukając wzrokiem osoby, która ten ogień rozpaliła. Jednak nikogo nie widziałam. Nagle usłyszałam coś za sobą. Mocniej napięłam cięciwę i odwróciłam się. Moim oczom ukazał się Leo. Uśmiechnął się do mnie i jakby nigdy nic, podszedł do drzewa, o które oparł swój plecak.
-  Jak się spało? - spytał.
Patrzyłam na niego jak na jakąś zjawę. Co on tu robił?!
- No co się tak patrzysz? Chodź, zjemy coś. - zaproponował, szukając czegoś w swoich rzeczach.
Jednak ja nadal stałam w bezruchu, gapiąc się na niego z niedowierzaniem.
- Ty…
- Liv, zaraz o tym porozmawiamy. Ale najpierw wolałbym, żebyśmy coś zjedli.
- Ja… Jadłam już.
Podeszłam do niego ostrożnie. Chłopak spojrzał na mnie z zastanowieniem.
- Albo nie. Jednak najpierw chciałbym się dowiedzieć, co ty tu robisz.
Zmieszałam się. Powiedzieć mu prawdę, czy coś zmyślić?
- Emmm… Sprawy rodzinne…
Leo zmrużyło oczy, jednak nic nie powiedział. Usiadłam obok niego.
- A ty? Co tu robisz?
- Postanowiłem pomóc mojemu ojcu i pójść go uratować, no a przy okazji odwiedzić Gunariego…
Skinęłam milcząco głową.
Chłopak wyjął z plecaka kanapkę, po czym szybko ją zjadł, rozglądając się dookoła.
- Liv, wolałbym chyba, żebyś wróciła do wioski. Nie chcę, żeby coś ci się stało… - stwierdził po chwili.
- Ruszamy, czy będziemy tu tak siedzieć?
Leo zdziwiony moją stanowczością, wstał.
- Ale Liv...
- Leo, zaufaj mi. Ruszamy?
Chłopak skinął w końcu głową.
Pomógł mi przymocować z tyłu mój plecak oraz osiodłać konia i na niego wsiąść, po czym to samo zrobił ze swoim rumakiem. Bez słowa popędził swojego konia w nieznanym mi kierunku, a ja ruszyłam za nim.
Podróż mijała nam w milczeniu. Atmosfera była dość napięta pomimo, iż las wyglądał naprawdę pięknie i wręcz tętnił życiem. Jechaliśmy tak około trzy godziny. Koło południa Leo zatrzymał swojego konia i stwierdził:
- Zróbmy postój. Konie muszą odpocząć.
Pokiwałam milcząco głową.
Chłopak zszedł na ziemię. Ja zrobiłam to samo.
- Tu niedaleko jest strumień. Chodźmy. - powiedział.
Rzeczywiście, przy odrobinie skupienia dało się słyszeć cichy szum wody. Ruszyliśmy więc w jego stronę. Po paru minutach naszym oczom ukazał się wartko płynący potok, otoczony gładkimi, dużymi  kamieniami. Konie ostrożnie zaczęły podążać w stronę wody, a my za nimi.
Usiadłam na jednym z większych głazów i zaczęłam moczyć stopy w wodzie. Cały czas czułam na sobie wzrok Leo. W końcu zaczęło mnie to trochę irytować. Odwróciłam się w jego stronę.
- No i co się tak patrzysz? - warknęłam.
Chłopak westchnął i kucnął obok mnie.
- Liv, nie obrażaj się. Wiesz, po prostu zastanawiam się, co dziewczyna taka jak ty, wątłą blondynka, chce robić na wojnie. Wiesz, walki i te sprawy nie są dla kobiet. Panie są od czego innego…- zaśmiał się - Co więc chcesz osiągnąć idąc tam?
Zacisnęłam pięści.
- Gówno! Sprawa rodzinna i koniec, tak?! Więc lepiej się zamknij i daj mi ŚWIĘTEGO SPOKOJU!!! - wrzasnęłam.
Nagle zerwał się straszny wiatr, a z nieba lunął deszcz. Ptaki zerwały się do lotu. Strumień zaczął płynąć w szaleńczym pędzie i poszerzać swoje koryto, woda sięgała mi już sporo za łydki.
Leo spojrzał na mnie zdruzgotany i cofnął się parę kroków. Zamknęłam oczy. Jak na zawołanie wszystko wróciło do normy.
- Wiedziałem… - szepnął Leo.
- Słuchaj, przepraszam… Ja ci to wszystko wytłumaczę… - zaczęłam się jąkać.
Podeszłam do niego, jednak ten ponownie cofnął się parę kroków.
- Ja wiedziałem…
- Co?
- Kobiety, które podsłuchałem, mówiły, że Omasza miała wizję, że tu przybędziesz, i że prawdopodobnie odziedziczysz ten Dar. Ale mimo wszystko… Nie spodziewałem się czegoś... takiego… - jąkał się.
- Ja… Po prostu jeszcze tego nie kontroluję…
- Rozumiem… Chyba czas już ruszać. - chłopak odwrócił się i szybko wsiadł na swojego konia.
Widać było, że cały czas jest przerażony. Przygnębiona, również usadowiłam się w siodle, po czym razem ruszyliśmy w górę strumienia.
Jechaliśmy przez następne parę godzin. Postoje robiliśmy tylko na parę minut, żeby konie mogły się napić, sami nawet z nich nie zsiadaliśmy. W końcu jednak dzień zaczął powoli dobiegać końca. Leo zsiadł ze swojego konia i powiedział:
- Zaczekaj tu na mnie.
Nie czekając na moją odpowiedź, zaczął iść przed siebie cały czas się rozglądając. Po chwili jednak straciłam go z oczu, bo strumień skręcał tu lekko w lewo i drzewa przesłoniły mi widok. Ostrożnie zeszłam na ziemię. Z ulgą zanurzyłam stopy w wodzie. Umyłam też twarz i ręce. Usiadłam na kamieniu i czekałam. Leo wrócił po paru minutach.
- Tu niedaleko jest jaskinia. Możemy w niej zanocować. - powiedział nawet na mnie nie patrząc.
Bez słowa zaczął prowadzić swojego konia, a ja ruszyłam za nim. Kiedy minęliśmy zakręt, naszym oczom ukazała się ogromna, mierząca około cztery metry skała porośnięta po części mchem i innymi roślinami. Wyglądała trochę jak taka mała góra. Od strony strumienia miała nieduży właz. Przywiązaliśmy nasze konie nieopodal w lesie, po czym, zabrawszy wcześniej rzeczy, wróciliśmy na miejsce. Wczołgałam się do jaskini, a Leo za mną. Pomimo małego wejścia, jama była wielka. Spokojnie zmieściłyby się tu również nasze konie, jednak nie miałyby jak się tu dostać.
Usiadłam opierając się o ścianę jaskini, a chłopak zrobił to samo, tyle, że w innym miejscu. Siedzieliśmy tak przez parę minut, a cisza, która nas otaczała stawała się już naprawdę nieznośna. W końcu powiedziałam:
- Ja może pójdę nazbierać drewna.
Leo skinął głową, a ja pośpiesznie wyczołgałam się na dwór. Słońce już zachodziło. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę linii drzew oddalonej o parę metrów. Skakałam z kamienia na kamień, omijając te z ostrymi krawędziami. Po paru sekundach znalazłam się między drzewami. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem w poszukiwaniu drewna na opał. Szukałam przez kilkanaście minut, jednak jedyne co zebrałam, to parę cienkich gałązek, do tego lekko podmokłych. Nie, no super po prostu… Co robić? - pomyślałam
Nagle zauważyłam jak biały kruk, ten sam, którego znałam, podlatuje do mnie i siada mi na ramieniu.
- Emmm… Cześć. Co tam u ciebie ptaszku? - spytałam niepewnie.
Ptak potarł swoją główką o moje ucho. Zaśmiałam się i pogłaskałam go delikatnie.
- Nie wiesz może, gdzie można znaleźć suche drewno na ognisko?
Kruk przechylił lekko głowę na bok, po czym otworzył dziób i głośno zakrakał.
Po chwili zewsząd zaczęły zlatywać się najróżniejsze ptaki, niosąc w dziobach gałązki i mniejsze kawałki drewna lub kory. Jeden po drugim, składały je naprzeciwko mnie, a potem odlatywały. Kiedy wreszcie wszystkie ptaki zniknęły, miałam przed sobą sporą kupkę (suchego!) drewna, idealnego do rozpalenia ogniska. Kruk, który cały czas siedział na moim ramieniu, jeszcze raz potarł łebkiem o moje włosy, po czym odleciał.
- Dziękuję! - zawołałam, posyłając mu buziaka.
Kruk zakrakał i zniknął z mojego pola widzenia.

Zadowolona chwyciłam jak najwięcej gałązek i ruszyłam w stronę jaskini. Kiedy weszłam do środka, ułożyłam drewno na środku groty, po czym z powrotem wyszłam na zewnątrz. Tym razem przyniosłam kilka sporych kamieni. Otoczyłam nimi przyniesione gałęzie, a jeden z nich, ten najbardziej płaski, ulokowałam na środku paleniska. Kolejnym krokiem było nalanie do małego kociołka od Omaszy, wody. Kiedy i to zostało zrobione, ustawiłam garnuszek na płaskim kamieniu i według instrukcji widzącej, zaczęłam wsypywać do niego różne zioła i przyprawy. Leo bacznie obserwował każdy mój ruch. Ostrożnie podpaliłam gałązki, które od razu zajęły się ogniem. Moja zupa zaczęła się gotować. Pomieszałam ją delikatnie drewnianą łyżką, po czym zmęczona usiadłam opierając się o ścianę groty. Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękami. Zamknęłam oczy. Otworzyłam je dopiero po jakiejś godzinie. Zupa była już prawie gotowa, a ja głodna jak wilk. Wyjęłam z plecaka dwie małe miseczki, które również dostałam od widzącej i drewnianą łyżką nalałam do nich zupy. Jedną postawiłam przy swoim plecaku, a z drugą podeszłam do Leo, który cały czas mnie obserwując, siedział sobie spokojnie po drugiej stronie jaskini. Bez słowa podałam mu jego miskę i wróciłam na miejsce. Zdjęłam jeszcze tylko kociołek z gorącego kamienia, po czym podobnie jak Leo, zabrałam się za jedzenie. Podniosłam naczynie do ust i lekko je przechyliłam. Zupa była przepyszna! Trochę za gorąca, ale pyszna! Chłopakowi chyba również posmakowała, bo już po chwili podszedł po dokładkę, a potem po kolejną. Ja również dolałam sobie trochę. Kiedy już zjadłam, odstawiłam miseczkę obok mojego plecaka, z którego wyjęłam pled i okryłam się nim. Mimo wszystko było mi zimno. Leo podszedł do ogniska i ostrożnie zdjął z niego kamień, na którym gotowałam zupę, po czym sam ułożył się po drugiej stronie groty i przykrył swoim kocem. Podciągnęłam nogi pod brodę i tak siedziałam usiłując zasnąć. Powoli moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe i cięższe… Przymknęłam oczy. Zanim odpłynęłam, poczułam jeszcze, jak ktoś siada obok mnie i delikatnie sadza sobie na kolanach. Nie miałam jednak siły, żeby nawet otworzyć oczy. Po prostu wtuliłam się w tego ,,kogoś’’. Potem zasnęłam.


Cóż... Rozdział mi się podoba, ale jest
trochę nudny... No cóż, mam nadzieję, że 
Wam się podoba. ;)

♥♥♥

Acha, no i chciałabym podziękować za nominację
do Liebster Award, jednak nie znam aż jedenastu blogów,
które mogłabym nagrodzić, znam tylko kilka... 
No ale niemniej jednak postanowiłam, że nominuję te parą blogów, 
może mnie nie zabijecie... ;)

Nominuję:

Moje pytania:
1. Co zainspirowało Cię do założenia bloga?
2. Czy twoja rodzina/przyjaciele/znajomi wiedzą, że piszesz?
3. Czy zamierzasz zakładać następne blogi?
4. Skąd bierzesz inspiracje na kolejne rozdziały?
5. Co czujesz, kiedy czytasz pozytywne komentarze na temat swojego bloga?
6. Jakie masz zainteresowania?
7. Twój ulubiony blog?
8. Twój ulubiony wykonawca/zespół/wokalistka?
9. Książka, która zostanie ci w pamięci na zawsze?
10. Twój ulubiony film to...?
11. Co chciałabyś osiągnąć w życiu?

Jeszcze raz dziękuję! ;*

***
Sophie H.

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 19. ,,Już podjęłam decyzję.''

W poprzednim rozdziale:
Liv dowiaduje się, że przeznaczone jej jest zakończyć wojnę. Jednak czy dziewczyna podejmie się takiego zadania?

Siedziałam pośród drzew, opierając się o pień jednego z nich. Miałam kompletny mętlik w głowie. Nie wiedziałam co mam myśleć, co robić. Czułam się niezrozumiana, samotna. Nikt nie wiedział jak się czułam i jak bardzo to wszystko mnie przytłaczało. Byłam niemal pewna, że nie dałabym rady przeżyć na wojnie, a co dopiero ją zakończyć! Jak więc mam to zrobić? Nieważne, że już się przywiązałam do tego miejsca, teraz po prostu najbardziej chciałam wrócić do domu i znowu wieść nudne, acz spokojne życie normalnej nastolatki. Oczywiście miałam świadomość, że nigdy tak naprawdę nie będę z powrotem NORMALNA.
Do końca tego dnia siedziałam samotnie w lesie, nie poszłam na żaden z posiłków. Dużo myślałam. Jednak mimo to nie podjęłam żadnej decyzji, to właśnie martwiło mnie najbardziej. Nikt przecież nie podejmie za mnie wyboru.
Dni mijały, a ja nadal nie wiedziałam co robić. Leo cały czas gdzieś się ukrywał, Kizzy też była przygnębiona, w wiosce również wszyscy chodzili jak struci, nikt już się nie śmiał, nie rozmawiał… To było nie do wytrzymania!
Mijał piąty dzień odkąd mężczyźni wyjechali na wojnę. Siedziałam przy ognisku i kończyłam kolację. Ogień cichutko potrzaskiwał, a wokół roznosił się cudowny zapach dymu i drewna. Wieczór był ciepły, bardzo przyjemny. Jednak, podobnie jak reszta ludzi, nie umiałam się nim cieszyć. Tyle, że oni martwili się z innego powodu niż ja. Na polanie panowała cisza. Rozejrzałam się. Nie, to było zbyt smutne. Wszyscy siedzieli bez słowa jedząc swoje porcje, nikt się nie śmiał, nie było też słychać żadnych rozmów. Było zupełnie inaczej niż zwykle. A najgorsze, że czułam się temu winna. Z irytacją wstałam, bez słowa oddałam mój talerz i ruszyłam w stronę mojego namiotu. Zapaliłam lampę naftową i ułożyłam się na materacu. Co miałam zrobić? Przeleżałam tak przez następną godzinę. Kolacja już dawno się skończyła, ludzie wrócili do swoich namiotów i gotowali się do snu. Powoli wyszłam na zewnątrz. Lampy przyczepione do drewnianych słupów stojących między namiotami, oświetlały opustoszałą wioskę. Zaczął wiać lekki, chłodny wiatr. Było zupełnie cicho. Stałam przed namiotem i rozglądałam się. Było mi trochę zimno, ale nie weszłam do środka. Coś kazało mi tu stać. Intuicja. Dar.
Po paru minutach zobaczyłam, jak spomiędzy drzew, koło ogniska, wychodzi, a raczej wypełza, jakiś człowiek. Nie widziałam go dobrze, ponieważ był daleko.
- Halo! Pomocy! zaczął krzyczeć.
Przerażona rzuciłam się biegiem w jego stronę. Uklękłam przy nim. Był cały zakrwawiony, miał rozcięty policzek, a jego podarte ubranie ubrudzone było ziemią. Wyglądał jakby zaraz miał zejść. Spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Oni zostali pojmani! - krzyknął słabo.
Nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
Z namiotów zaczęli wybiegać zdziwieni ludzie. Widząc leżącego na ziemi człowieka, rzucili się na pomoc. Kobiety szybko zaniosły go do Omaszy. Widząca od razu się nim zajęła. Opatrzyła jego rany, dała jeść i pić. Cała wioska z niecierpliwością czekała przed namiotem widzącej. Kiedy przybysz usnął, Omasza wyszła na zewnątrz. Wszyscy otoczyli ją ciasnym kołem i zaczęli wypytywać o obcego.
- Nie znam tego człowieka, na pewno nie pochodzi z naszej wioski. Jest w ciężkim stanie, stracił dużo krwi. Nie wiem czy przeżyje. Jednak to co mnie zastanawia, to że cały czas powtarza: ,,Oni zostali pojmani! Ratujcie ich, bo zginą! Są u Gunariego!’’…
Nagle jakby umysł mi się rozjaśnił. Już wiedziałam o co mu chodziło. Ludzie chyba również zrozumieli.
Zamknęłam oczy. To przeze mnie. To ja powinnam iść walczyć, a nie oni. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem do swojego namiotu. Byłam na siebie wściekła. Chodziłam po namiocie w tę i nazad przez następne dwadzieścia minut. W końcu usiadłam na materacu i zakryłam twarz dłońmi. Już podjęłam decyzję.

***

Siedziałam przy skrzyni w swoim namiocie i wpakowywałam kolejne rzeczy do dużego materiałowego plecaka. 

(coś takiego tyle, że większy, no i przepraszam za jakość zdjęcia, ale to po prostu najbardziej odpowiada mojemu wyobrażeniu)

Księga o Darze, pamiętnik babci, sztylet, nóż, rzemyk, jedzenie, ubrania, trochę biżuterii, bukłak z wodą, koc, gumka do włosów, mały kociołek, rysunek mojej babci oraz parę innych rzeczy - to wszystko znalazło się w środku. Na spodnie po mojej babci oraz bluzkę (również po babci), nałożyłam pelerynę, którą dostałam od Omaszy razem z jedzeniem i innymi rzeczami. Gotowa, założyłam kołczan naramiona (miał szelki), a w rękę wzięłam łuk, zgaszoną lampę naftową oraz przygotowany wcześniej list. 
Ostrożnie wyszłam z namiotu i jak najciszej podbiegłam do namiotu Kizzy. Stanęłam przed wejściem. Z wewnątrz słychać było cichutkie pochrapywanie. Westchnęłam i z bólem wrzuciłam zgiętą w pół kartkę do środka. Odwróciłam się na pięcie i ze łzami w oczach szybko ruszyłam w umówione miejsce. Omasza już na mnie czekała.
- Podjęłaś dobrą decyzję, nie pożałujesz tego. Tu jest twój koń. Wystarczy, że będziesz mu dawać się napić i zjeść, nic więcej nie musisz z nim robić. Jazdy szybko się nauczysz. To chyba już wszystko. Wiesz co robić, wierzę, że ci się uda. I pamiętaj, ufaj swojej intuicji. - powiedziała z powagą.
Przytaknęłam. Omasza pomogła mi przymocować plecak za siodłem, po czym wsiadłam na konia.
- Pamiętaj, musisz uwierzyć w siebie. Jesteś bardzo potężna, potężniejsza od innych, czuję to. Nie zapominaj o tym, to ważne. No dobrze… A więc powodzenia. Wróć jak najszybciej. - widząca uśmiechnęła się lekko, po czym skierowała się w stronę swojego namiotu. A ja? A ja konno ruszyłam w głąb lasu.
Kiedy odjechałam już wystarczająco daleko, zrobiłam to, co poradziła mi Omasza. Zatrzymałam konia, zamknęłam oczy i pomyślałam białym ogromnym kruku. Usłyszałam trzepot skrzydeł, po czym ptak usiadł mi na ramieniu.
- Zaprowadź mnie do osady Gunariego. - rozkazałam.

Krukk głośno zakrakał. Jak na zawołanie koń ruszył w nieznanym mi kierunku. Odgłosy wydawane przez białego ptaka stawały się coraz odleglejsze. Zrobiłam wydech i mocniej ścisnęłam wodze. Zaledwie około godzinę temu dokonałam wyboru. Wiedziałam, że zrobiłam dobrze, jednak bardzo się martwiłam. Nie było nikogo obok mnie. Byłam sama. Księżyc w pełni świecił bardzo mocno, oświetlał mi drogę. Spojrzałam na niego i z niewiadomyh sobie powodów, uśmiechnęłam się. A może jednak nie byłam sama?


♥♥♥
Szczerze? Jestem zadowlona z tego rozdziału. ;)
W komentarzach pod ostatnim postem
bardzo mnie zmotywowałyście i utwierdziłyście
w przekonaniu, że warto ro ciągnąć. ;*
Kocham Was za to i dziękuję. ♥
Co prawda mało osób to czyta, ale może
kiedyś... No i mam jeszcze prośbę: 
NIECH KAŻDY, KTO CZYTA MOJEGO BLOGA,
DODA POD TYM POSTEM KOMENTARZ!!!!
Bardzo proszę, to naprawdę ważne!!!
♥♥♥
Kocham, 
Sophie Holt ;)


poniedziałek, 12 maja 2014

Rozdział 18. Misja

W poprzednim rozdziale:
 Kizzy zachorowała na jakąś nieznaną nikomu chorobę. W tym samym czasie w namiocie Perhana dochodzi do kłótni, ponieważ ten nie chce, aby Leo szedł na wojnę.

***

Szłam sobie spokojnie przez las, u mojego boku dreptał wilk z książką o Darze w pysku. Była noc. Lampa naftowa, którą niosłam w prawej ręce nie dawała zbyt dużo światła, jedynie jako tako oświetlała drogę przede mną. Nagle z niewiadomych przyczyn przystanęłam i jakby nigdy nic usiadłam na środku wydeptanej ścieżki prowadzącej do strumienia, którego stłumiony szum dochodził do moich uszu. Sama nie wiedziałam czemu tu usiadłam, jednak coś kazało mi to zrobić.

Po upływie godziny, nagle parę metrów przede mną zauważyłam jakąś postać, która szła dróżką w moim kierunku. Po kilku sekundach zorientowałam się, że to jest moja babcia!
- Babciu, co ty tutaj robisz?! - zawołałam rzucając się je na szyję.
Babcia uścisnęła mnie i odpowiedziała:
- Liv, przyszłam z tobą porozmawiać. Już wiemy, że odziedziczyłaś po mnie Dar Iry. Dlatego tu jestem. Liv, nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale posiadanie Daru wymaga też pewnych wyrzeczeń. Zbliża się wojna, najgorsza spośród wszystkich, jakie tutaj były. A ty musisz wziąć w niej udział. Musisz pomóc tym ludziom, takie jest twoje zadanie, Liv. Czy tego chcesz, czy nie. Ja już jestem na to za stara, nic bym nie zmieniła. Ale ty jesteś młoda, energiczna i mądra. Wiem, że wiele zdziałasz. Nie zapobiegniesz wojnie, ale możesz zrobić dużo innych rzeczy. Sama się przekonasz. Musisz uwierzyć w siebie i zapamiętać, że zawsze będę z tobą. Zawsze będę cię wspierać.
- Że co? Ja mam iść na wojnę?!
- Tak, moja droga. Jednak pamiętaj, że musisz znaleźć odpowiedni moment. Musisz być sprytna i wytrwała. Musisz zaufać swojemu instynktowi, czekać na odpowiednią chwilę.
- Ale...
- Liv, o nic nie pytaj... Na wszystkie pytania znajdziesz odpowiedzi. Ale póki co po prostu bądź cierpliwa i zaufaj mi. Wszystko w swoim czasie. Takie jest twoje przeznaczenie, a z nim się nie dyskutuje. I jeszcze jedno, pamiętaj, że nawet jeśli mnie i Omaszy zabraknie, masz jeszcze jedną osobę, która zawsze będzie na twoje zawołanie...
- Kto to?
- Ira... - powiedziała babcia, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
Normalnie to chciałabym ją zatrzymać, ale nagle poczułam się strasznie senna. Położyłam się na dróżce i zaczęłam zasypiać. Wilk upuścił koło mnie książkę, którą niósł w pysku i zawył donośnie. Jego wycie rozeszło się po całym lesie, z głębi którego zaczęły dochodzić wycia innych wilków. Zasnęłam.

***

Kiedy się obudziłam leżałam na materacu w swoim namiocie. Czułam się dziwnie zagubiona. Nie wiedziałam co mam myśleć. Tłumaczyłam sobie, że to był tylko głupi sen, że to nieprawda. Jednak w głębi duszy wiedziałam, że jest inaczej.
Chociaż było jeszcze bardzo wcześnie, nie umiałam już zasnąć, więc postanowiłam, że pójdę do strumienia.
Szłam sobie spokojnie wydeptaną ścieżką i myślałam. W sumie życie tutaj nie było wcale takie złe. Miałam blisko strumień i swój własny namiot, dostawałam w miarę dobre posiłki i nawet te wszystkie robale aż tak mi nie przeszkadzały. Z początku trochę się obawiałam, ale teraz czułam się tutaj naprawdę dobrze. Przyzwyczaiłam się do życia w tej wiosce, jednak nigdy bym nie pomyślała, że to wszystko aż tak mnie wciągnie. Mam iść na wojnę? Walczyć? Przecież ja nie umiem.
W końcu doszłam do strumienia. Usiadłam na jednym z większych kamieni i zaczęłam brodzić stopami w wodzie. ,,Na wszystkie pytania znajdziesz odpowiedzi’’... Miałam taką nadzieję. Po pierwsze chciałabym wiedzieć, kiedy będzie ,,odpowiedni moment’’, żeby iść na tą wojnę. Po drugie chciałabym spotkać się z moją babcią. Po trzecie chciałabym wreszcie poznać grupę Gunariego, w końcu to moi przodkowie. Przecież jak na razie mieszkam wśród swoich ,,wrogów’’.
Siedziałam tak i myślałam. W końcu jednak wyruszyłam w drogę powrotną, za chwilę miało być śniadanie.
W wiosce panował niespotykany ruch i ożywienie. No tak, przecież dzisiaj faceci mieli wyruszyć na wojnę. Z niepokojem skierowałam się w stronę ogniska. Kobiety właśnie rozdawały jedzenie. Wszyscy w pośpiechu kończyli swoje porcje i krzątali się tam i z powrotem. Rozglądając się dookoła, podeszłam do stołu.
- Cześć Olivio, co tam u ciebie? - spytała Simza.
- A tam, nic specjalnego... - uśmiechnęłam się - Wiesz może, kiedy mężczyźni ruszają?
- Podobno już za jakąś godzinę. Proszę, to twoja porcja. - odpowiedziała podając mi mój talerz.
Podziękowałam i usiadłam na trawie. Spojrzałam na jedzenie z niechęcią. Nie miałam siły jeść. W ostatnim czasie tyle się działo, że już nie miałam na nic ochoty. Jakieś tajemnice, wojna, wszystko... A przecież ja wcale się o to nie prosiłam! Z jednej strony mi się to podobało, ale z drugiej miałam już tego serdecznie dosyć!
Zjadłam połowę jednej z dwóch kanapek, po czym oddałam drewniane naczynia i ruszyłam do namiotu Kizzy i Leo.
- Kizzy, jesteś tam? - spytałam, kiedy stanęłam przed wejściem do części dziewczynki.
- Tak. - usłyszałam.
Weszłam do środka. Kizzy siedziała na łóżku i nad czymś myślała.
- Jak się czujesz? Mam nadzieję, że już lepiej, co?
- Taaak... Dzięki tobie już nic mnie nie boli, nawet gorączki nie mam.
- To świetnie... A nad czym tak myślisz?
Dziewczynka chwilę milczała.
- No bo... Miałam dzisiaj dziwny sen...
- Jaki? - spytałam siadając obok niej.
Kizzy zmarszczyła czoło.
- Widziałam jakąś ładną panią, była na serio śliczna, i ona tak... W moją stronę posłała jakby promień, światło... Potem ja poczułam się tak fajnie, było mi ciepło, ale nie za ciepło, i w ogóle czułam się taka wesoła. No i potem ona się do mnie uśmiechnęła i zniknęła, a zamiast niej zobaczyłam ciebie. I ty też się do mnie uśmiechnęłaś, a potem... A potem to się obudziłam.
Zastanowiłam się chwilę.
- Dziwne... A czy ta kobieta miała jakieś znaki rozpoznawcze? W co była ubrana, jak wyglądała?
- Miała jasne włosy, oczu nie widziałam, ale za to miała taką przepiękną suknię, długą, była taka biała, chociaż może lekko niebieska... No nie wiem, ale tak poza tym, to ta pani miała jeszcze włochaty płaszcz, takie palto. I coś we włosy miała wplecione... No i tak w sumie, to trochę ciebie przypominała...
Kizzy pojrzała na mnie uważnie.
- Może potem zapytamy się o to Omaszy? Ona pewnie będzie wiedzieć, co ten sen znaczył...
Dziewczynka pokiwała głową.
- A gdzie Leo? - spytałam.
- Nie wiem, w namiocie go nie ma.
- Bo wiesz, fajnie by było się z nim pożegnać, więc...
- Wiem. - przerwała mi Kizzy, tępo patrząc się w ścianę.
Westchnęłam.
- Rozumiem, że to trudne, ale Leo jest już dorosły, poradzi sobie. Nim się obejrzysz, będzie z powrotem. Chociaż ja tam myślę, że on powinien tu zostać, a nie iść się bić.
Dziewczynka pokiwała głową.
- Ja też tak uważam, ale wiem, że on bardzo chce tam jechać. Lubi walczyć, poza tym chce, żeby ojciec nareszcie zobaczył co potrafi. W pewnym sensie go rozumiem. 
Chwilę milczałyśmy.
- To chodźmy go poszukać. - stwierdziła w końcu dziewczynka.
Tak więc ruszyłyśmy na poszukiwania. Znalazłyśmy go po około trzydziestu minutach, w lesie. Siedział oparty o pień drzewa i jakby nigdy nic gryzł rumiane jabłko.
- Tu jesteś! Wszędzie cię szukałyśmy.
- Fajnie. - odpowiedział oschle.
- Co się stało? - spytałam z niepokojem, podchodząc do niego.
- Nic. A co niby miało się stać?
- No nie wiem, może ty mi powiesz?
- Nie ma zielonego pojęcia o czym mówisz.
- No jasne... W każdym bądź razie... Przyszyłyśmy się pożegnać, bo wiesz... Oni zaraz wyruszają...
- No to świetnie.
- Leo, powiesz mi o co chodzi? - spytałam zdezorientowana.
Kizzy podeszła bliżej i usiadła naprzeciwko chłopaka.
- Ojciec nie pozwolił ci jechać, prawda? - bardziej stwierdziła, niż spytała dziewczynka.
Leo milczał. Czyli wszystko jasne.
- Ale ty przecież jesteś dorosły, on nie może tobie rozkazywać. - oburzyłam się.
Chłopak zaśmiał się złośliwie. Zadrżałam. Jego głos był taki oschły, pozbawiony życia. Zupełnie nie taki, jaki zapamiętałam.
- Powiedział, że mnie zwiąże, jak nie zostanę po dobroci.
- J-jak to?
- Normalnie. - szepnął nie patrząc na mnie.
Zauważyłam, że w jego oczach pojawiły się łzy.
- Liv, czy... No wiesz, mogłabym z nim pogadać? - spytała Kizzy.
Leo cicho się zaśmiał.
- Jasne, ja pójdę chyba do Omaszy, muszę z nią o czymś pogadać.
Dziewczynka kiwnęła głową, a ja oddaliłam się.
Szybkim krokiem ruszyłam do wioski, a potem do namiotu widzącej.
Kiedy uzyskałam pozwolenie, ostrożnie weszłam do środka.
- Liv, usiądź, proszę. Muszę z tobą porozmawiać.
Przysiadłam na fotelu wskazanym przez Omaszę.
- Linda z tobą rozmawiała, prawda?
- Tak.
- Co mówiła?
- Że mam iść na wojnę, ale czekać na odpowiedni moment.
- Tak, no właśnie. Liv, wiem, że to wszystko cię przytłacza, ale niestety nie masz na to żadnego wpływu. Moja droga, nie będę ci tym razem prawić życiowych mądrości. Nie ma na to czasu. Sprawa wygląda tak: każda kolejna posiadaczka Daru rodzi się z jakąś misją. Może ją wypełnić lub nie, to zależy już tylko od niej. Właśnie po to dostałaś ten Dar. Po to, aby czynić dobro, nie dla własnych przyjemności. Okazuje się, że twoją misją jest ruszenie na wojnę. Jak wiesz, obecnie Celmowie są podzieleni na grupy. Linda w księdze trochę nie tak to wytłumaczyła. Celmowie są jakby oddzielną narodowością. Nazywano ich grupą Joniashiego. Joniashii był ich wodzem. Po rozłamie Celmowie zostali podzieleni na grupy, które zostały aż do teraz. Czyli w zasadzie jest grupa Celmów Perhana, grupa Celmów Punka, grupa Celmów Tobara i tak dalej... Każda z tych grup bardzo się powiększyła i obecnie łącznie Celmów jest około pięciu tysięcy, a to jest naprawdę dużo. Gdyby wszystkie grupy na nowo się połączyły... To byłoby coś niesamowitego! Taka właśnie jest twoja misja, połączyć Celmów na nowo.

***


Szczerze? Mam mały kryzys...Nie wiem, po prostu jakoś mi
 to nie idzie... Mam wrażenie, że za bardzo przeciągam to wszystko.
To jest 18. rozdział, a akcja tak na serio dopiero się zaczyna. Poza tym, wydaje mi się, 
że trochę źle wytłumaczyłam tą kwestię Celmów... Kolejną rzeczą jest dodanie sreszczenia, które tak naprawdę nie pasuje do tej historii... No cóż, powiedzcie szczerze: CZY WY NA PEWNO CHCECIE TO CZYTAĆ?
♥♥♥


piątek, 2 maja 2014

Rozdział 17. Choroba

W poprzednim rozdziale:
Poprzedni rozdział opisywał ćwiczenia Omaszy z Olivią. Dziewczyna po treningu wraca do wioski i idzie spać.

***

Kiedy się obudziłam, słońce właśnie wschodziło, rzucają pierwsze promienie światła na budzący się do życia las. Wiedziałam, że nie mam zbyt dużo czasu na trening, ale mimo wszystko postanowiłam jednak pójść przez chwilę postrzelać.
Szybko założyłam na siebie spodnie i moją bluzkę, a do ręki wzięłam łuk, strzały i sukienkę. Pośpiesznie wyszłam z namiotu i ostrożnie ruszyłam w stronę polany.
Po paru minutach marszu byłam na miejscu. Od razu zabrałam się do strzelania.
Szło mi świetnie, za każdym razem trafiałam w małą dziuplę na środku pnia. Po dwudziestu minutach stwierdziłam, że na razie wystarczy. Chciałam zająć się rzeczą, która aktualnie bardziej mnie interesowała niż strzelanie z łuku, a mianowicie poćwiczyć wszystko to, czego mnie wczoraj nauczyła Omasza. Odłożyłam wszystko na głaz, który stał przy linii drzew i stanęłam na środku polany. Głęboko odetchnęłam i zamknęłam oczy. Po chwili wahania kucnęłam i położyłam dłonie na ziemi. Otworzyłam oczy. Zrobiłam jeszcze jeden wdech, po czym z impetem podniosłam się do pozycji stojącej, wyrzucając sztywne ręce ku niebu. Mocny podmuch powietrza wzbił się do góry podnosząc mnie parę centymetrów nad ziemię. Drzewa dookoła bujały się na wszystkie strony sprawiając wrażenie, jakby zaraz miały się poprzewracać. Kiedy ponownie znalazłam się na nogach schyliłam głowę, a ręce uniosłam pod skosem do góry. Wokół mnie zaczął tworzyć się oraz silniejszy wir, który  końcu począł wyrywać z korzeniami trawę i inne rośliny. Wiatr stawał się mocniejszy z każdą chwilą. Nagle usłyszałam coś jakby krzyk małej dziewczynki, tłumiony przez szaleńcze świsty wiatru. Na początku nie wiedziałam, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko jakieś przywidzenie, ale kiedy stopniowo zaczęłam zmniejszać wiatr wokół mnie, odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze. Opuściłam ręce, a wir zniknął. Wszystkie rośliny przez niego unoszone opadły na ziemię. Rozejrzałam się uważnie dookoła siebie. To co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. Przy jednym w grubszych drzew stała Kizzy mocno trzymając się pnia. Miała potargane włosy i wyglądała na porządnie przestraszoną. Poza tym wyglądała jakoś tak niewyraźnie.
- Kizzy! - zawołałam i szybko podbiegłam do dziewczynki.
- Liv…
- Nic ci nie jest?! Wszystko dobrze?! - pytałam zdenerwowana poprawiając jej włosy.
- Nie, nic mi się nie stało. Ale… Nie wiedziałam, że umiesz takie rzeczy… Przepraszam, po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby zobaczyć co robisz…
- Już dobrze, nic się nie stało. - pogładziłam ją po głowie.
- Liv, ale to co ty robisz… Jest takie dziwne, ale i strasznie fajne. Gdyby dziewczyny się dowiedziały, że ty tak umiesz i ja cię znam, to chyba by mi strasznie zazdrościły…
- Kizzy, gdyby się dowiedziały, to prawdopodobnie albo by mnie stąd wygonili, albo by mnie pobili, albo coś jeszcze gorszego. Dlatego nie wolno ci NIKOMU o tym powiedzieć, bez względu na to, jak bardzo będzie cię kusić, rozumiesz?
- Tak. A mogę cię o coś zapytać?
- Jasne, możesz.
- No bo skoro teraz się zaczyna wojna, to ty chyba będziesz już wracać, co nie?
- Nie wiem, Kizzy… Muszę pogadać o tym z Omaszą, bo już sama nie mam pojęcia co myśleć. Kiedy tylko podejmę jakąkolwiek decyzję, to ci powiem, ale na razie jeszcze nic nie wiadomo…
- Aha…
- Może chodźmy już na śniadanie, co? Na pewno jesteś głodna.
Kizzy niechętnie przytaknęła.
- Idź już, ja cię dogonię. - powiedziałam troskliwie się uśmiechają.
Dziewczynka ponownie kiwnęła głową, po czym ruszyła w stronę ścieżki.
Ja szybko się przebrałam i zawinąwszy łuk i kołczan w moje poprzednie ubrania, również skierowałam się ku wiosce.
Dogoniłam dziewczynkę i dalej szłyśmy razem w milczeniu.

***

~Narrator~

Podenerwowany Leo szedł szybkim krokiem przez pustą wioskę. Większość osób była na śniadaniu. Wokół panowała całkowita cisza, którą mąciły tylko cichutkie świsty wiatru.
Kiedy nareszcie chłopak zobaczył namiot swojego ojca, przyśpieszył kroku.
Stanął przed wejściem. Nie wiedział co ma zrobić... Bał się spotkania z Perhanem, nie miał pojęcia jaki miał być jego cel i co ojciec chce mu powiedzieć.
- Wejdziesz, czy będziesz tak stał? - dobiegł go niemiły głos.
Leo bez słowa wszedł do środka.
- Wzywałeś mnie.
- Tak, widzisz… Mam do ciebie pewną sprawę… - zaczął.
Przywódca spojrzał na swojego syna.
- Jaką? - spytał Leo oschle.
- Jak już pewnie wiesz, za dwa dni wszyscy mężczyźni ruszają pomóc Toniemu i Stevo. I jestem absolutnie pewien, że ty też chcesz iść walczyć…
- No tak, i co z tego? - spytał niespokojnie chłopak.
- To z tego, że ty się nigdzie nie wybierasz. - odpowiedział jakby nigdy nic biorąc do ust swoją drewnianą fajkę.
- Żartujesz sobie?! Nie będziesz mną kierować, jestem już dorosły! Jak mi się zechce, to pojadę, a jak mi się nie zechce, to nie pojadę! Nie jestem taki jak Toni!!! - krzyczał w złości.
- Jak śmiesz?!! Ty nie dorastasz mu nawet do pięt, więc jak możesz się z nim porównywać! Zostajesz tu i koniec, jak będzie trzeba, to każę cię związać!
- Ale czemu mam zostać?! Przecież w osadzie zostaną same kobiety, które z pewnością sobie poradzą, nie potrzebują zastępczego przywódcy!
Perhan zaśmiał się złośliwie.
- Ależ kto powiedział, że ty miałbyś mnie zastąpić? Z wioski Stevo przyjedzie tu Plamen, mój stary przyjaciel i to on będzie rządził tą osadą pod moją nieobecność. Naprawdę myślałeś, że to ty miałbyś to robić?
Chłopak nie mógł już tego słuchać. Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł na dwór. Zacisnął pięści i kipiąc ze złości ruszył w stronę swojego namiotu.

***

~Liv~

Siedziałam z Kizzy jedząc śniadanie. Ludzie wokół nas z ożywieniem rozmawiali o najróżniejszych sprawach, ale my jak zawsze milczałyśmy. O dziwo nigdzie nie było widać Leo. Pewnie znowu się gdzieś zaszył w lesie.
Nagle dziewczynka wstała.
- Gdzie idziesz? - spytałam zdziwiona.
- Odnieść talerz, już nie mogę.
- Ale Kizzy, ty praktycznie nic nie zjadłaś… - spojrzałam na jej porcję.
Dwie kanapki, które dostała do jedzenia były prawie nietknięte.
- Zjedz jeszcze trochę. Będziesz głodna.
- Ale ja już nie chcę.
Przyjrzałam się uważnie dziewczynce. Nie wyglądała najlepiej.
- Kizzy, dobrze się czujesz? - spytałam zaniepokojona.
- Dobrze. Ale ja już naprawdę nie mogę.
- Rozumiem, ale zjedz chociaż jeszcze odrobinę. Proszę, zrób to dla mnie.
Kizzy z niechęcią popatrzyła na talerz, po czym ponownie usiadła i zaczęła powoli rwać kolejne kawałki kanapki.
- Zjem tylko jedną. - powiedziała stanowczo.
- Dobrze.
Kiedy nareszcie nasze śniadanie dobiegło końca, postanowiłyśmy, że pójdziemy do namiotu Kizzy i pobawimy się.
Dziewczynka miała dwa misie i tyle samo lalek.
- Ten miś nazywa się Jim, a ten Walther. A lalek nie nazywałam, bo i tak przy każdej zabawie zmieniam im imię.
Pokiwałam głową.
- To w co się bawimy?
- Pobawmy się, że one są wróżkami i latają, rzucają zaklęcia i tak dalej!
- Może znajdziemy im jakiś domek?
- Mogą mieszkać w tym pudełku! - powiedziała Kizzy, wyjmując ze skrzyni pustą szkatułkę.
- Dobrze, a którą mam być?
- Może tą z blond włosami, jest nawet trochę do ciebie podobna. A ja będę tą z brązowymi.
Bawiłyśmy się przez następną godzinę. Moja lalka się nazywała Nadia, a lalka Kizzy, Sara. Robiłyśmy magiczne mikstury, latałyśmy (z pomocą mojej magii powietrza), walczyłyśmy ze złymi czarownikami (czyt. misiami) i spałyśmy w wielkim zamku (czyt. w szkatułce). W końcu jednak zauważyłam, że dziewczynka ma straszne wypieki i jest jakaś taka przymulona.
- Kizzy, na pewno dobrze się czujesz? - spytałam odkładając lalkę.
- Tak, wszystko dobrze. - powiedziała.
Nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie. Przyłożyłam dłoń do czoła dziewczynka Było bardzo gorące.
- Masz gorączkę…
- To nie gorączka, po prostu mi gorąco. Może pójdziemy do strumienia?
- Kizzy, ale…
- Jak będę się źle czuć, to obiecuję, że ci powiem.
Przyjrzałam się uważnie dziewczynce. Westchnęłam.
- No dobrze.
Razem poszłyśmy do strumienia. Siedziałyśmy tam aż do południa, bawiąc się zabranymi lalkami.
Wracając do osady na obiad, rozmawiałyśmy o tym, co w następnej zabawie będą robiły nasze czarodziejki.
Kiedy tylko wyszłyśmy na polanę, od razu skierowałyśmy się do ogniska, gdzie kobiety rozdawały ciepłe posiłki. Odebrałyśmy swoje porcje, po czym usiadłyśmy na ziemi zaczęłyśmy jeść. Kizzy znowu zjadła tylko połowę porcji. Zaczynałam się o nią martwić, jednak nic nie powiedziałam.
Popołudnie spędziłyśmy cały czas bawiąc się w czarodziejki. To cudowne uczucie, w wieku siedemnastu lat poczuć się znowu małą dziewczynką. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju. A mianowicie samopoczucie Kizzy. Wyraźnie było widać, że dziewczynka nie czuje się najlepiej, jednak kiedy się jej o to pytałam zawsze odpowiadała, że jest ok, że przesadzam.
W końcu postanowiłyśmy, że już będziemy wracać, pomimo, iż kolacja miała być dopiero za jakieś dwie godziny.
Szłyśmy ścieżką prowadzącą do osady, rozmawiając o przeróżnych rzeczach, kiedy nagle Kizzy zamilkła, zamknęła oczy i… Osunęła się na ziemię. Przerażona pędem kucnęłam obok nieprzytomnej dziewczynki.
- Kizzy! Kizzy! - wołałam, klepiąc ją po policzku.
Jednak dziewczynka ani drgnęła.
Przerażona wzięłam ją na ręce i biegiem ruszyłam w stronę wioski.
Kiedy byłam już prawie w osadzie, usłyszałam cichy głos:
- Liv?
Oczywiście był to głos Kizzy. Momentalnie stanęłam.
- Jak się czujesz? Boli cię coś? - pytałam nie dając jej dojść do głosu.
Dziewczynka tylko mocniej objęła mnie za szyję i zacisnęła swoje nogi na moich biodrach. Brak odpowiedzi jeszcze bardziej upewnił mnie w przekonaniu, że naprawdę jest źle. Martwiłam się o nią.
Kiedy nareszcie wyszłam na polanę, na której znajdowała się wioska, zwolniłam. Nie chciałam, żeby od razu wszyscy wiedzieli, że coś się stało. Kiedy tak po prostu ją niosłam, ludzie myśleli, że mała śpi, dlatego nie zwrócono na nas większej uwagi.
Czym prędzej pobiegłam do namiotu dziewczynki. Ułożyłam ją na łóżku. Kizzy była przytomna, ale ledwo co komunikowała.
- Kizzy, czy coś się boli? - spytałam wyraźnie wypowiadając każde słowo.
Dziewczynka przez chwilę milczała.
- Głowa… I brzuch… I gardło… I gorąco mi…  - wychrypiała słabo.
- A gdzie cię boli ta głowa?
Dziewczynka lekko się poruszyła.
- Cała mnie boli… - powiedziała krzywiąc się.
Położyłam obie ręce na jej czole. Może moje uzdrawianie pomoże? Skupiłam się najmocniej jak tylko się dało.
- Pomogło? - spytałam po kilkunastu sekundach.
- Nadal boli, ale już dużo mniej.
- A brzuch gdzie cię boli?
- Tu.
Przyłożyłam ręce do wskazanego przez dziewczynkę miejsca.
- I co?
- Nic… Nadal boli… Tak samo.
- Może zawołam Omaszę? Będzie wiedzieć co zrobić. - zaproponowałam zdenerwowana.
Jednak widząca nie wiedziała co dolega dziewczynce.
- Nie wiem co to za choroba, nie mam też żadnych leków na te objawy. Znaczy się, no niby mam, ale one nie pomogą, jeśli nawet twój dar uzdrawiania nic nie zdziałał… Przykro mi, musimy czekać i obserwować. - powiedziała klęcząc nad dziewczynką.
Kizzy zakaszlała.
- Jakby coś się działo, powiadom mnie.
Spojrzała jeszcze raz na dziewczynkę.
Poklepała mnie lekko po ramieniu, po czym wyszła.
Siedziałam w milczeniu przez następne parę minut. Nagle spostrzegłam, że Kizzy mi się przygląda. Spojrzałam na nią ze współczuciem. Odgarnęłam jej za ucho włosy, które chodziły jej w oczy.
Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie.
- Opowiedz mi bajkę.
- Ale jaką?
- Jakąkolwiek.
- Ale ja znam tylko takie bajki, które ty już na pewno słyszałaś. Na przykład o Śpiącej Królewnie, czy o Kopciuszku…
- Nie znam tych bajek.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- No bo nikt mi nigdy nie opowiadał bajki. Nie znam żadnej.
- Na serio? A Leo? Nie opowiadał ci żadnej?
- Nie.
- W takim razie trzeba to nadrobić! Jaką bajkę chcesz, żebym ci opowiedziała?
- Może tą o Kopciuszku, czy jak ty to tam mówiłaś…
Zgodnie z prośbą dziewczynki zaczęłam opowiadać. Kizzy słuchała uważnie z błyszczącymi oczami. Kiedy skończyłam powiedziała:
- To wszystko była wina tego ojca. Był głupi, że ożenił się z taką okropną kobietą i jeszcze pozwolił jej w ten sposób traktować swoją córkę. A skoro Kopciuszek został królową, to powinien wydać rozkaz zabicia wdowy i jej córek. Przecież one tak źle ją traktowały! A czy jak ona już była królową to zmienili jej imię? Przecież chyba nie mówili na nią ,,Królowa Kopciuszek’’, tylko na przykład ,,królowa Nadia’’ lub ,,królowa Maja’’ lub jakoś jeszcze inaczej.
- Nie wiem. Nie wiadomo jak tak naprawdę miała na imię. Autor tego nie powiedział.
- Niech będzie, że się nazywała… Kira.
- Kira?
- Tak, Kira. U nas jest taka jedna dziewczynka, która się nazywa Kira.
- Czyli mówili na nią ,,królowa Kira’’.
- No tak.
Przez chwilę milczałyśmy.
- Piękna bajka. - stwierdziła dziewczynka.
Pokiwałam głową.
- Jak się czujesz?
- Już lepiej.
Przyłożyłam dłoń do czoła dziewczynki.
- Gorączka już ci prawie zeszła, to dobrze.
Uśmiechnęłam się.
- Gdzie Leo? - spytałam po dłuższej przerwie.
- A co? Tęsknisz za nim, co nie? Zakochana para! Zakochana para! - zaczęła śpiewać Kizzy.
- Oj cicho, wcale nie!
- Zakochana para! Zakochana para!
- Nieprawda!
- Zakochana para! Zakochana para!
- Po prostu chcę żeby wiedział, że jesteś chora. To twój brat, powinien się tobą zajmować.
- Zakochana para! Zakochana para! - śpiewała cały czas dziewczynka.
Zatkałam uszy.
- La la la la la la! Nie słucham cię! Nie słucham cię!
Kizzy zaśmiała się.
- Dobra, no już.
Odetkałam uszy.
- Czekaj chwilę. - powiedziała - Leo!!!
Zaczerwieniłam się. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że on może być tuż obok nas. Jeśli tak, to wszystko słyszał.
- Daj mi spokój. - odburknął chłopak.
- Chodź tu, Olivia tęskni.
Usłyszałam cichy szelest po drugiej stronie ,,ściany’’, a chwilę potem płachta zasłaniająca wejście do tej części namiotu rozchyliła się i do środka wszedł Leo.
- Stęsknione?
- Bardzo. Siadaj. - powiedziałam.
- Po co?
- Teraz ty opowiedz nam bajkę.
- Ale ja nie znam żadnych bajek.
- No to wymyśl.
- Dawno, dawno temu żyła sobie księżniczka i książę i oni się chajtnęli i mieli dziecko i koniec.
Zaśmiałam się.
- Zbyt mało twórczego myślenia.
- Sama jesteś nietwórczo myśląca. 
- A ty jesteś nie myślący.
- Odwołaj to, albo… - zaczął mnie łaskotać.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wiłam się po podłodze, a Kizzy i Leo śmieli się z moim nieudolnych prób skrócenia swoich męczarni.
- Dobra, odwołuję! - zawołałam.
Chłopak przestał mnie łaskotać.
- Ty opowiedz bajkę. - powiedział po chwili.
- Jaką?
- Jakąś fajną. Taką, w której facet odgrywa jakąś ważną rolę, czy coś…
- No jasne, facet… Może być ,,Śpiąca królewna’’?
- Może.
Więc opowiedziałam im tą bajkę, a potem jeszcze dwie następne: o Jasiu i Małgosi i o Czerwonym Kapturku.
W końcu ktoś z zewnątrz zawołał:
- Kolacja!
Zjedliśmy w namiocie, bo Kizzy nadal źle się czuła, a nie chcieliśmy zostawiać jej samej. Po jedzeniu Leo poszedł do siebie, a ja zostałam jeszcze z dziewczynką. Spróbowałam jeszcze raz ją uzdrowić i tym razem już się udało. Kizzy powiedziała, że gardło i głowa już ją prawie nie bolą, a brzuch to już w ogóle. Zeszła jej też gorączka.
Siedziałam u niej aż do momentu, kiedy zasnęła. Potem wstałam.
- Dobranoc, Kizzy. - szepnęłam i okryłam ją kołdrą.
Ostatni raz spojrzałam na śpiącą dziewczynkę.
- Dobranoc. - powiedziałam głośniej.
To miało być do Leo.
- Dobranoc. - usłyszałam zza płachty dzielącej namiot.

Uśmiechnęłam się, po czym wyszłam.


No cóż. Jestem całkiem zadowolona z tego
rozdziału i mam nadzieję, że Wam również się on 
spodoba. Dziękuję za komentowanie, to naprawdę
bardzo motywuje. ;)
Wesołej majówki! XD
♥♥♥
Sophie H.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 16. Trening z Omaszą

Nie, nie zapomniałam o tym blogu, jeszcze nie. XD 
Długo (ok. 11 dni) mnie tu nie było, ale teraz powracam razem z nowym rozdziałem. Miał się on pojawić już wczoraj, ale okazało się, że zamiast go opublikować, to zapisałam jako wersję roboczą...
Nie jestem z niego za bardzo zadowolona, ale cóż... Może Wam się jednak spodoba... Jeszcze jedno, postanowiłam, że przed każdym rozdziałem będę pisać króciótkie streszczenie poprzedniego. 
To by było chyba na tyle... 
Zapraszam do komentowania i obserwowania bloga oraz dziękuję wszystkim za czytanie, dodawanie komentarzy i.t.d.
Uwielbiam Was, ;)
Sophie H.
;*

♥♥♥

W poprzednim rozdziale:
Punk wypowiedział wojnę grupie Perhana. Omasza na wszelki wypadek umówiła się z Liv po kolacji, aby nauczyć i potrenować znolności, które przydałyby jej się w czasie ewentualnej napaści. 
Kizzy i Olivia odnalazły Leo i wszyscy troje razem spędzili dzień nad strumieniem. 
Po kolacji dziewczyna idzie na trening z Omaszą.

- A więc zaczynajmy. Usiądź. - zaczeła - Już wiem, że tą bardzo złą rzeczą, która miała się wydarzyć, a której nie mogłam przewidzieć, było wypowiedzenie wojny przez grupę Punka. Nie wiadomo jak to się wszystko potoczy, dlatego póki co będę cię uczyć tylko takich rzeczy, które mogłyby ci pomóc w razie niebezpieczeństwa. Wiadomo już, że masz umiejętność panowania nad powietrzem i zatrzymywanie czasu. Teraz sprawdzimy, jakie jeszcze zdolności posiadasz. Bardzo przydatne jest uzdrawianie dotykiem. Żeby sprawdzić, czy to umiesz musimy złapać jakieś zwierzę i lekko je zranić, a ty spróbujesz je uzdrowić.
- Nie ma innego sposobu? Nie mam ochoty ranić zwierzęcia dla takiej sprawy... Poza tym nie damy rady złapać zwierzęcia, ucieknie nam...
- Przykro mi, ale nie ma innej metody. A zwierzę złapiemy w bardzo prosty sposób. Zaraz wrócę, czekaj tu na mnie.
Omasza odwróciła się i ruszyła między drzewa, zostawiając mnie samą na polanie. Po paru minutach wróciła z lisem w dłoniach.
- Jak go złapałaś?
- Normalnie, sparaliżowałam go. - powiedziała, wyciągając ze skórzanego pokrowca przypiętego do paska spódnicy nożyk.
- Odwróć się.
Odwróciłam głowę i zasłoniłam oczy dłońmi.
- Już.
Spojrzałam na lisa. Miał małą ranę na boku. Omasza kucnęła przede mną.
- Teraz połóż ręce na tej ranie i zamknij oczy. Skup się, spróbuj sprawić, aby ona zniknęła.
Z lekkim obrzydzeniem położyłam obie ręce na krwawiącym boku liska, którego Omasza cały czas mocno trzymała i zamknęłam oczy.
Nawet nie do końca zdążyłam pomyśleć co robię, kiedy widząca stwierdziła:
- No i już. Rany nie ma. 
Otworzyłam oczy i przyjrzałam się liskowi. Rzeczywiście, jego rana zniknęła. Jedyne co po niej zostało to trochę zaschniętej krwi na futerku. Spojrzałam z niedowierzaniem na uśmiechniętą Omaszę.
- Jak to jest możliwe?
- Normalnie. Teraz następna rzecz. - powiedziała puszczając liska, który od razu wskoczył przestraszony w krzaki - Panowanie nad ptakami. To ważna umięjtność, bo te zwierzęta są przydatne w wielu sytuacjach. Podczas walki, kiedy chcemy się dowiedzieć, co się dzieje gdzieś indziej, kiedy chcemy kogoś szybko o czymś powiadomić... - zaczęła wyliczać Omasza.
- Moja babcia to umiała?
- Nie... Zobaczmy w takim razie, czy ty posiadasz tą umiejętność... Zamknij oczy, stań prosto. Przywołanie jakiegokolwiek ptaka wymaga również współpracy z powietrzem. Widomo przecież, że żywiołem tych zwierząt jest właśnie powietrze. Musisz się skupić. Ptaki to mądre zwierzęta, podobno niektóre potrafią nawet czytać w myślach. Ale oprócz tego, że są mądre, są też płochliwe. Nie umiem ci dokładnie powiedzieć, co masz pomyśleć, co zrobić i jak się zachowywać, dlatego, że to tak naprawdę dzieje się u każdego inaczej, każdy ma swój własny sposób. Jedyne co mogę ci powiedzieć to, że po prostu musisz go wytropić i do niego przemówić, musisz zrobić to, co podpowie ci twoja podświadomość. Spróbuj.
Wstałam. Pokiwałam głową i zamknęłam oczy. Przyłożyłam dłonie do skroni. Stało się to samo, co miało miejsce, gdy Aishe na mnie skoczyła. Czas jakby zwolnił, wszystkie dźwięki ucichły. Słyszałam jedynie wiatr, jego świszczące śpiewy i trzepot ptasich skrzydeł. Krakania, świergoty, świsty wielu, wielu ptaków brzmiały w mojej głowie. Czułam coś jakby podniecenie i sympatię połączone w jedno wspaniałe uczucie. Pieśń wiatru i trzepoty piór były odgłosami, które wprowadzały mnie w zadumę, dziwny, ale przyjemny trans. Jednak stopniowo to omamienie, które czułam, zaczęło znikać. Odgłosy stawały się wyraźniejsze, silny, chłodny wiatr muskał moją skórę. Krakania ptaków było coraz głośniejsze, bliższe. Wszystkie te odgłosy nagle zaczęły znikać, jeden po drugim, aż w końcu wokół mnie zrobiło się cicho. Ostrożnie otworzyłam oczy. Rozejrzałam się. Nigdzie nie było ani jednego ptaka. Zero. Po prostu mi się nie udało. Spojrzałam na Omaszę. Widząca rozglądała się dookoła zszokowana.
- Co się stało? Przecież nie wezwałam żadnego...
Omasza pokręciła głową.
- Spójrz. - powiedziała oszołomiona wskazując na drzewa otaczające polanę.
Zdziwiona jeszcze raz się rozejrzałam. Dopiero teraz je zobaczyłam. Setki różnych ptaków siedziały na drzewach i na ziemi, jednak żaden z nich nie przekroczył linii drzew. Patrzyły na mnie z zaciekawieniem swoimi ciemnymi oczami, badając, czy mogą mi zaufać. Ani jeden z nich nie wykonał praktycznie żadnego ruchu. Spojrzałam zdruzgotana na Omaszę, nie wiedziałam co mam zrobić. Ale widząca również wydawała się tak zszokowana tym, co widziała, że nie potrafiła nic powiedzieć. Popatrzyłam na zwierzęta.
- Emmm... Cześć... Jestem Liv... - nie no po prostu inteligencja na poziomie przedszkolaka albo i gorzej...
Jeden z ptaków, całkiem spory kruk, podleciał do mnie i ku mojemu przerażeniu, usiadł mi na ramieniu. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak smoła oczami. Nie wiedziałam czemu, ale było w nich widać coś ludzkiego, mądrość... Uważnie mi się przyjrzał, po czym uniósł swoją główkę i głośno zakrakał. Naraz wszystkie ptaki zgromadzone na łące poderwały się do lotu, wydając właściwe dla siebie odgłosy. Zaczęły krążyć wokół polany wywołując silny wiatr. Krążyły tak przez parę sekund, po czym jeden po drugim zaczęły odłączać się od pozostałych, aż w końcu wszystkie odleciały. Został tylko jeden - duży, czarny kruk, ten sam, który wcześniej się mi przyglądał. Wyciągnęłam dwa palce, aby mógł na nich przysiąść. Ptak skorzystał z zaproszenia. Zauważyłam, że trzyma coś w dziobie. Podstawiłam wolną dłoń pod jego dziób, a kruk upuścił na nią to, co w nim miał. Była to stokrotka. Ptak zakrakał, po czym poderwał się do lotu. Po paru sekundach już go nie było. Zdziwiona chwyciłam stokrotkę i uważnie jej się przyjrzałam. Niby zwykły kwiatek, ale czułam, że jest on symbolem czegoś ważnego.
- Niebywałe... - usłyszałam obok siebie.
Spojrzałam na Omaszę, która nadal nie mogła wyjść z szoku.
- Co to w ogóle było...?
- Właśnie zyskałaś kolejną umiejętność... Ten kwiatek to symbol zaufania i oddania ze strony wszystkich ptaków.
Pokiwałam głową.
- Nie mogę uwierzyć jak za pierwszym razem można wezwać tyle tych zwierząt... Twoja pra pra babcia miała tą umiejętność, ale pomimo wielu ćwiczeń nigdy nie wezwała więcej niż dziesięć ptaków... A ty? Ich było przynajmniej z kilkaset, to jest niesamowite... Przy odrobinie treningów z pewnością będzie to twoją mocną stroną.
- To chyba dobrze...
- Ależ to cudownie, nigdy czegoś takiego nie widziałam... Niesłychane... - zastanawiała się dalej Omasza.
- To... Co teraz robimy?
- Myślę, że na razie trochę poćwiczymy umiejętności, które już odkryłaś. Nie wiem... Może być panowanie nad powietrzem, czy coś tam... - mówiła nieskładnie.
Najwyraźniej nadal nie mogła wyjść z podziwu. Z resztą ja tak samo...
Pokiwałam głową.
- Nie będę już ci tłumaczyć jak masz zapanować nad powietrzem, bo już to wiesz. Powiem tylko, że za każdym razem, kiedy odkryjesz nową umiejętność, najpierw dzieje się coś takiego, co… Jakby to powiedzieć… Jest symbolem nabycia kolejnej umiejętności. Na przykład ten moment, kiedy ptaki zaczęły nad nami krążyć, albo kruk dał ci stokrotkę, albo ten taniec z wiatrem… O to mi właśnie chodzi. Potem już możesz swobodnie korzystać z tej umiejętności.
Ponownie kiwnęłam głową.
- Dobrze, teraz posłuchaj. Powietrze jest często lekceważonym żywiołem. Ten kto nie doświadczył jego siły, zazwyczaj uważa je za mało ważne. Ale jest całkiem odwrotnie. Jeśli umiesz odpowiednio nim władać, możesz wykorzystać je praktycznie do wszystkiego. Do walki, żeby się ochłodzić, żeby dosięgnąć czegoś, co jest wysoko, a przy odrobinie wysiłku nawet wznieść się w powietrze. Zaczniemy od zastosowań w walce. Razem z twoją pra pra babcią, która w przeciwieństwie do Lindy miała tę umiejętność, opracowałyśmy parę przydanych manewrów. Pierwszy, bardzo łatwy, to tak zwane ostrze. Chyba łatwo się domyślić na czym to polega. Silnym ruchem ramienia tworzysz ostrze z powietrza. Jednak tu musisz byś uważna, bo takie coś może nawet przeciąć człowieka na pół. Nie potrzebna jest do tego jakaś wielka siła fizyczna. Wystarczą chęci i współpraca z powietrzem. Spróbuj, na razie nie za mocno. - poleciła.
Ćwiczyłyśmy przez następne parę godzin. Szło mi, no, nie powiem, całkiem dobrze, a Omasza co chwila powtarzała: ,,Niemożliwe... Pierwszy raz i już ci wychodzi…?’’.
Oprócz ostrza, widząca pokazała mi też jak zrobić ,,ramię’’ z powietrza, jak wywołać wir, osłonę, jak kogoś ,,zdmuchnąć’’ i wszystko to ze mną przećwiczyła. Nie zabierałyśmy się za żadną inną umiejętność, Omasza stwierdziła, że wszystko w swoim czasie i za resztę weźmiemy się potem.
W końcu widząca powiedziała:
- Lepiej już wracajmy. Rano będziesz nieprzytomna, słońce za parę godzin wschodzi. Nic się nie odzywaj i idź za mną. Tylko pamiętaj, nic nie mów. Te tereny nie są najbezpieczniejsze…
Lekko wystraszona pokiwałam głową. Omasza ruszyła między drzewa, a ja podążyłam za nią.
Szłyśmy dłużej niż poprzednio, bo zmęczenie dawało nam się już we znaki i co jakiś czas musiałyśmy przystawać, żeby złapać tchu.
Kiedy nareszcie znalazłyśmy się na polanie pożegnałam się z Omaszą i podziękowałam jej za trening, po czym ruszyłam w stronę swojego namiotu. Pomimo wyczerpujących ćwiczeń znalazłam jeszcze trochę sił na umycie się, po czym ubrana w koszulę nocną, ułożyłam się na materacu. Usypiając myślałam o wszystkim, co dzisiaj się zdarzyło, o tym, czego się nauczyłam. Bałam się nadchodzącej wojny, najchętniej już teraz uciekłabym stąd z powrotem do domu, gdzie miałam normalne, zwyczajne życie przeciętnej nastolatki, której największym zmartwieniem jest zbyt mała ilość ciuchów lub brak chłopaka. Tutaj było inaczej, zupełnie inaczej. Jakieś magiczne zdolności, wojny, widzące, mieszkanie w namiotach, ubieranie się w długie sukienki i zakładanie ton biżuterii… Ale mimo wszystko zaczęłam przywiązywać się do życia w tej osadzie… Było tu coś takiego, co kazało mi zostać. Nie byłam pewna, czy będę potrafiła tak po prostu to wszystko zostawić i wrócić do życia w mieście, gdzie w porównaniu z tym, co teraz przeżywam, codzienność jest monotonna i szara.


***