W poprzednim rozdziale:
Poprzedni rozdział opisywał ćwiczenia Omaszy z Olivią. Dziewczyna po treningu wraca do wioski i idzie spać.
***
Kiedy się
obudziłam, słońce właśnie wschodziło, rzucają pierwsze promienie światła na
budzący się do życia las. Wiedziałam, że nie mam zbyt dużo czasu na trening,
ale mimo wszystko postanowiłam jednak pójść przez chwilę postrzelać.
Szybko założyłam
na siebie spodnie i moją bluzkę, a do ręki wzięłam łuk, strzały i sukienkę.
Pośpiesznie wyszłam z namiotu i ostrożnie ruszyłam w stronę polany.
Po paru minutach
marszu byłam na miejscu. Od razu zabrałam się do strzelania.
Szło mi świetnie,
za każdym razem trafiałam w małą dziuplę na środku pnia. Po dwudziestu minutach
stwierdziłam, że na razie wystarczy. Chciałam zająć się rzeczą, która aktualnie
bardziej mnie interesowała niż strzelanie z łuku, a mianowicie poćwiczyć
wszystko to, czego mnie wczoraj nauczyła Omasza. Odłożyłam wszystko na głaz,
który stał przy linii drzew i stanęłam na środku polany. Głęboko odetchnęłam i
zamknęłam oczy. Po chwili wahania kucnęłam i położyłam dłonie na ziemi.
Otworzyłam oczy. Zrobiłam jeszcze jeden wdech, po czym z impetem podniosłam się
do pozycji stojącej, wyrzucając sztywne ręce ku niebu. Mocny podmuch powietrza
wzbił się do góry podnosząc mnie parę centymetrów nad ziemię. Drzewa dookoła
bujały się na wszystkie strony sprawiając wrażenie, jakby zaraz miały się
poprzewracać. Kiedy ponownie znalazłam się na nogach schyliłam głowę, a ręce
uniosłam pod skosem do góry. Wokół mnie zaczął tworzyć się oraz silniejszy wir,
który końcu począł wyrywać z korzeniami
trawę i inne rośliny. Wiatr stawał się mocniejszy z każdą chwilą. Nagle usłyszałam
coś jakby krzyk małej dziewczynki, tłumiony przez szaleńcze świsty wiatru. Na
początku nie wiedziałam, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko jakieś
przywidzenie, ale kiedy stopniowo zaczęłam zmniejszać wiatr wokół mnie, odgłosy
stawały się coraz wyraźniejsze. Opuściłam ręce, a wir zniknął. Wszystkie
rośliny przez niego unoszone opadły na ziemię. Rozejrzałam się uważnie dookoła
siebie. To co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. Przy jednym w grubszych
drzew stała Kizzy mocno trzymając się pnia. Miała potargane włosy i wyglądała
na porządnie przestraszoną. Poza tym wyglądała jakoś tak niewyraźnie.
- Kizzy! -
zawołałam i szybko podbiegłam do dziewczynki.
- Liv…
- Nic ci nie
jest?! Wszystko dobrze?! - pytałam zdenerwowana poprawiając jej włosy.
- Nie, nic mi się
nie stało. Ale… Nie wiedziałam, że umiesz takie rzeczy… Przepraszam, po prostu
nie mogłam się powstrzymać, żeby zobaczyć co robisz…
- Już dobrze, nic
się nie stało. - pogładziłam ją po głowie.
- Liv, ale to co
ty robisz… Jest takie dziwne, ale i strasznie fajne. Gdyby dziewczyny się
dowiedziały, że ty tak umiesz i ja cię znam, to chyba by mi strasznie
zazdrościły…
- Kizzy, gdyby
się dowiedziały, to prawdopodobnie albo by mnie stąd wygonili, albo by mnie
pobili, albo coś jeszcze gorszego. Dlatego nie wolno ci NIKOMU o tym
powiedzieć, bez względu na to, jak bardzo będzie cię kusić, rozumiesz?
- Tak. A mogę cię
o coś zapytać?
- Jasne, możesz.
- No bo skoro
teraz się zaczyna wojna, to ty chyba będziesz już wracać, co nie?
- Nie wiem,
Kizzy… Muszę pogadać o tym z Omaszą, bo już sama nie mam pojęcia co myśleć.
Kiedy tylko podejmę jakąkolwiek decyzję, to ci powiem, ale na razie jeszcze nic
nie wiadomo…
- Aha…
- Może chodźmy
już na śniadanie, co? Na pewno jesteś głodna.
Kizzy niechętnie
przytaknęła.
- Idź już, ja cię
dogonię. - powiedziałam troskliwie się uśmiechają.
Dziewczynka
ponownie kiwnęła głową, po czym ruszyła w stronę ścieżki.
Ja szybko się
przebrałam i zawinąwszy łuk i kołczan w moje poprzednie ubrania, również
skierowałam się ku wiosce.
Dogoniłam
dziewczynkę i dalej szłyśmy razem w milczeniu.
***
~Narrator~
Podenerwowany Leo
szedł szybkim krokiem przez pustą wioskę. Większość osób była na śniadaniu.
Wokół panowała całkowita cisza, którą mąciły tylko cichutkie świsty wiatru.
Kiedy nareszcie chłopak
zobaczył namiot swojego ojca, przyśpieszył kroku.
Stanął przed
wejściem. Nie wiedział co ma zrobić... Bał się spotkania z Perhanem, nie miał
pojęcia jaki miał być jego cel i co ojciec chce mu powiedzieć.
- Wejdziesz, czy
będziesz tak stał? - dobiegł go niemiły głos.
Leo bez słowa
wszedł do środka.
- Wzywałeś mnie.
- Tak, widzisz…
Mam do ciebie pewną sprawę… - zaczął.
Przywódca
spojrzał na swojego syna.
- Jaką? - spytał
Leo oschle.
- Jak już pewnie
wiesz, za dwa dni wszyscy mężczyźni ruszają pomóc Toniemu i Stevo. I jestem
absolutnie pewien, że ty też chcesz iść walczyć…
- No tak, i co z
tego? - spytał niespokojnie chłopak.
- To z tego, że
ty się nigdzie nie wybierasz. - odpowiedział jakby nigdy nic biorąc do ust
swoją drewnianą fajkę.
- Żartujesz sobie?!
Nie będziesz mną kierować, jestem już dorosły! Jak mi się zechce, to pojadę, a
jak mi się nie zechce, to nie pojadę! Nie jestem taki jak Toni!!! - krzyczał w
złości.
- Jak śmiesz?!!
Ty nie dorastasz mu nawet do pięt, więc jak możesz się z nim porównywać!
Zostajesz tu i koniec, jak będzie trzeba, to każę cię związać!
- Ale czemu mam
zostać?! Przecież w osadzie zostaną same kobiety, które z pewnością sobie
poradzą, nie potrzebują zastępczego przywódcy!
Perhan zaśmiał
się złośliwie.
- Ależ kto powiedział,
że ty miałbyś mnie zastąpić? Z wioski Stevo przyjedzie tu Plamen, mój stary
przyjaciel i to on będzie rządził tą osadą pod moją nieobecność. Naprawdę
myślałeś, że to ty miałbyś to robić?
Chłopak nie mógł
już tego słuchać. Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł na dwór.
Zacisnął pięści i kipiąc ze złości ruszył w stronę swojego namiotu.
***
~Liv~
Siedziałam z
Kizzy jedząc śniadanie. Ludzie wokół nas z ożywieniem rozmawiali o
najróżniejszych sprawach, ale my jak zawsze milczałyśmy. O dziwo nigdzie nie
było widać Leo. Pewnie znowu się gdzieś zaszył w lesie.
Nagle dziewczynka
wstała.
- Gdzie idziesz?
- spytałam zdziwiona.
- Odnieść talerz,
już nie mogę.
- Ale Kizzy, ty
praktycznie nic nie zjadłaś… - spojrzałam na jej porcję.
Dwie kanapki, które
dostała do jedzenia były prawie nietknięte.
- Zjedz jeszcze
trochę. Będziesz głodna.
- Ale ja już nie
chcę.
Przyjrzałam się
uważnie dziewczynce. Nie wyglądała najlepiej.
- Kizzy, dobrze
się czujesz? - spytałam zaniepokojona.
- Dobrze. Ale ja
już naprawdę nie mogę.
- Rozumiem, ale zjedz
chociaż jeszcze odrobinę. Proszę, zrób to dla mnie.
Kizzy z niechęcią
popatrzyła na talerz, po czym ponownie usiadła i zaczęła powoli rwać kolejne
kawałki kanapki.
- Zjem tylko
jedną. - powiedziała stanowczo.
- Dobrze.
Kiedy nareszcie
nasze śniadanie dobiegło końca, postanowiłyśmy, że pójdziemy do namiotu Kizzy i
pobawimy się.
Dziewczynka miała
dwa misie i tyle samo lalek.
- Ten miś nazywa
się Jim, a ten Walther. A lalek nie nazywałam, bo i tak przy każdej zabawie
zmieniam im imię.
Pokiwałam głową.
- To w co się
bawimy?
- Pobawmy się, że
one są wróżkami i latają, rzucają zaklęcia i tak dalej!
- Może znajdziemy
im jakiś domek?
- Mogą mieszkać w
tym pudełku! - powiedziała Kizzy, wyjmując ze skrzyni pustą szkatułkę.
- Dobrze, a którą
mam być?
- Może tą z blond
włosami, jest nawet trochę do ciebie podobna. A ja będę tą z brązowymi.
Bawiłyśmy się
przez następną godzinę. Moja lalka się nazywała Nadia, a lalka Kizzy, Sara.
Robiłyśmy magiczne mikstury, latałyśmy (z pomocą mojej magii powietrza),
walczyłyśmy ze złymi czarownikami (czyt. misiami) i spałyśmy w wielkim zamku
(czyt. w szkatułce). W końcu jednak zauważyłam, że dziewczynka ma straszne
wypieki i jest jakaś taka przymulona.
- Kizzy, na pewno
dobrze się czujesz? - spytałam odkładając lalkę.
- Tak, wszystko
dobrze. - powiedziała.
Nie zabrzmiało to
zbyt wiarygodnie. Przyłożyłam dłoń do czoła dziewczynka Było bardzo gorące.
- Masz gorączkę…
- To nie
gorączka, po prostu mi gorąco. Może pójdziemy do strumienia?
- Kizzy, ale…
- Jak będę się
źle czuć, to obiecuję, że ci powiem.
Przyjrzałam się
uważnie dziewczynce. Westchnęłam.
- No dobrze.
Razem poszłyśmy
do strumienia. Siedziałyśmy tam aż do południa, bawiąc się zabranymi lalkami.
Wracając do osady
na obiad, rozmawiałyśmy o tym, co w następnej zabawie będą robiły nasze
czarodziejki.
Kiedy tylko
wyszłyśmy na polanę, od razu skierowałyśmy się do ogniska, gdzie kobiety
rozdawały ciepłe posiłki. Odebrałyśmy swoje porcje, po czym usiadłyśmy na ziemi
zaczęłyśmy jeść. Kizzy znowu zjadła tylko połowę porcji. Zaczynałam się o nią
martwić, jednak nic nie powiedziałam.
Popołudnie
spędziłyśmy cały czas bawiąc się w czarodziejki. To cudowne uczucie, w wieku
siedemnastu lat poczuć się znowu małą dziewczynką. Jednak jedna rzecz nie
dawała mi spokoju. A mianowicie samopoczucie Kizzy. Wyraźnie było widać, że
dziewczynka nie czuje się najlepiej, jednak kiedy się jej o to pytałam zawsze
odpowiadała, że jest ok, że przesadzam.
W końcu
postanowiłyśmy, że już będziemy wracać, pomimo, iż kolacja miała być dopiero za
jakieś dwie godziny.
Szłyśmy ścieżką
prowadzącą do osady, rozmawiając o przeróżnych rzeczach, kiedy nagle Kizzy
zamilkła, zamknęła oczy i… Osunęła się na ziemię. Przerażona pędem kucnęłam
obok nieprzytomnej dziewczynki.
- Kizzy! Kizzy! -
wołałam, klepiąc ją po policzku.
Jednak
dziewczynka ani drgnęła.
Przerażona
wzięłam ją na ręce i biegiem ruszyłam w stronę wioski.
Kiedy byłam już
prawie w osadzie, usłyszałam cichy głos:
- Liv?
Oczywiście był to
głos Kizzy. Momentalnie stanęłam.
- Jak się
czujesz? Boli cię coś? - pytałam nie dając jej dojść do głosu.
Dziewczynka tylko
mocniej objęła mnie za szyję i zacisnęła swoje nogi na moich biodrach. Brak
odpowiedzi jeszcze bardziej upewnił mnie w przekonaniu, że naprawdę jest źle.
Martwiłam się o nią.
Kiedy nareszcie
wyszłam na polanę, na której znajdowała się wioska, zwolniłam. Nie chciałam,
żeby od razu wszyscy wiedzieli, że coś się stało. Kiedy tak po prostu ją
niosłam, ludzie myśleli, że mała śpi, dlatego nie zwrócono na nas większej
uwagi.
Czym prędzej
pobiegłam do namiotu dziewczynki. Ułożyłam ją na łóżku. Kizzy była przytomna,
ale ledwo co komunikowała.
- Kizzy, czy coś
się boli? - spytałam wyraźnie wypowiadając każde słowo.
Dziewczynka przez
chwilę milczała.
- Głowa… I
brzuch… I gardło… I gorąco mi… -
wychrypiała słabo.
- A gdzie cię
boli ta głowa?
Dziewczynka lekko
się poruszyła.
- Cała mnie boli…
- powiedziała krzywiąc się.
Położyłam obie
ręce na jej czole. Może moje uzdrawianie pomoże? Skupiłam się najmocniej jak
tylko się dało.
- Pomogło? -
spytałam po kilkunastu sekundach.
- Nadal boli, ale
już dużo mniej.
- A brzuch gdzie
cię boli?
- Tu.
Przyłożyłam ręce
do wskazanego przez dziewczynkę miejsca.
- I co?
- Nic… Nadal
boli… Tak samo.
- Może zawołam
Omaszę? Będzie wiedzieć co zrobić. - zaproponowałam zdenerwowana.
Jednak widząca
nie wiedziała co dolega dziewczynce.
- Nie wiem co to
za choroba, nie mam też żadnych leków na te objawy. Znaczy się, no niby mam,
ale one nie pomogą, jeśli nawet twój dar uzdrawiania nic nie zdziałał… Przykro mi,
musimy czekać i obserwować. - powiedziała klęcząc nad dziewczynką.
Kizzy zakaszlała.
- Jakby coś się
działo, powiadom mnie.
Spojrzała jeszcze
raz na dziewczynkę.
Poklepała mnie
lekko po ramieniu, po czym wyszła.
Siedziałam w
milczeniu przez następne parę minut. Nagle spostrzegłam, że Kizzy mi się
przygląda. Spojrzałam na nią ze współczuciem. Odgarnęłam jej za ucho włosy,
które chodziły jej w oczy.
Dziewczynka
uśmiechnęła się do mnie.
- Opowiedz mi
bajkę.
- Ale jaką?
- Jakąkolwiek.
- Ale ja znam tylko
takie bajki, które ty już na pewno słyszałaś. Na przykład o Śpiącej Królewnie,
czy o Kopciuszku…
- Nie znam tych
bajek.
- Jak to? -
zdziwiłam się.
- No bo nikt mi
nigdy nie opowiadał bajki. Nie znam żadnej.
- Na serio? A
Leo? Nie opowiadał ci żadnej?
- Nie.
- W takim razie
trzeba to nadrobić! Jaką bajkę chcesz, żebym ci opowiedziała?
- Może tą o
Kopciuszku, czy jak ty to tam mówiłaś…
Zgodnie z prośbą
dziewczynki zaczęłam opowiadać. Kizzy słuchała uważnie z błyszczącymi oczami.
Kiedy skończyłam powiedziała:
- To wszystko
była wina tego ojca. Był głupi, że ożenił się z taką okropną kobietą i jeszcze
pozwolił jej w ten sposób traktować swoją córkę. A skoro Kopciuszek został
królową, to powinien wydać rozkaz zabicia wdowy i jej córek. Przecież one tak
źle ją traktowały! A czy jak ona już była królową to zmienili jej imię?
Przecież chyba nie mówili na nią ,,Królowa Kopciuszek’’, tylko na przykład ,,królowa
Nadia’’ lub ,,królowa Maja’’ lub jakoś jeszcze inaczej.
- Nie wiem. Nie
wiadomo jak tak naprawdę miała na imię. Autor tego nie powiedział.
- Niech będzie,
że się nazywała… Kira.
- Kira?
- Tak, Kira. U
nas jest taka jedna dziewczynka, która się nazywa Kira.
- Czyli mówili na
nią ,,królowa Kira’’.
- No tak.
Przez chwilę
milczałyśmy.
- Piękna bajka. -
stwierdziła dziewczynka.
Pokiwałam głową.
- Jak się
czujesz?
- Już lepiej.
Przyłożyłam dłoń
do czoła dziewczynki.
- Gorączka już ci
prawie zeszła, to dobrze.
Uśmiechnęłam się.
- Gdzie Leo? -
spytałam po dłuższej przerwie.
- A co? Tęsknisz
za nim, co nie? Zakochana para! Zakochana para! - zaczęła śpiewać Kizzy.
- Oj cicho, wcale
nie!
- Zakochana para!
Zakochana para!
- Nieprawda!
- Zakochana para!
Zakochana para!
- Po prostu chcę
żeby wiedział, że jesteś chora. To twój brat, powinien się tobą zajmować.
- Zakochana para!
Zakochana para! - śpiewała cały czas dziewczynka.
Zatkałam uszy.
- La la la la la
la! Nie słucham cię! Nie słucham cię!
Kizzy zaśmiała
się.
- Dobra, no już.
Odetkałam uszy.
- Czekaj chwilę. -
powiedziała - Leo!!!
Zaczerwieniłam
się. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że on może być tuż obok nas. Jeśli tak,
to wszystko słyszał.
- Daj mi spokój.
- odburknął chłopak.
- Chodź tu,
Olivia tęskni.
Usłyszałam cichy
szelest po drugiej stronie ,,ściany’’, a chwilę potem płachta zasłaniająca
wejście do tej części namiotu rozchyliła się i do środka wszedł Leo.
- Stęsknione?
- Bardzo. Siadaj.
- powiedziałam.
- Po co?
- Teraz ty
opowiedz nam bajkę.
- Ale ja nie znam
żadnych bajek.
- No to wymyśl.
- Dawno, dawno
temu żyła sobie księżniczka i książę i oni się chajtnęli i mieli dziecko i
koniec.
Zaśmiałam się.
- Zbyt mało
twórczego myślenia.
- Sama jesteś
nietwórczo myśląca.
- A ty jesteś nie
myślący.
- Odwołaj to,
albo… - zaczął mnie łaskotać.
Nie mogłam
powstrzymać śmiechu. Wiłam się po podłodze, a Kizzy i Leo śmieli się z moim
nieudolnych prób skrócenia swoich męczarni.
- Dobra,
odwołuję! - zawołałam.
Chłopak przestał
mnie łaskotać.
- Ty opowiedz
bajkę. - powiedział po chwili.
- Jaką?
- Jakąś fajną.
Taką, w której facet odgrywa jakąś ważną rolę, czy coś…
- No jasne, facet…
Może być ,,Śpiąca królewna’’?
- Może.
Więc
opowiedziałam im tą bajkę, a potem jeszcze dwie następne: o Jasiu i Małgosi i o
Czerwonym Kapturku.
W końcu ktoś z
zewnątrz zawołał:
- Kolacja!
Zjedliśmy w
namiocie, bo Kizzy nadal źle się czuła, a nie chcieliśmy zostawiać jej samej.
Po jedzeniu Leo poszedł do siebie, a ja zostałam jeszcze z dziewczynką.
Spróbowałam jeszcze raz ją uzdrowić i tym razem już się udało. Kizzy
powiedziała, że gardło i głowa już ją prawie nie bolą, a brzuch to już w ogóle.
Zeszła jej też gorączka.
Siedziałam u niej
aż do momentu, kiedy zasnęła. Potem wstałam.
- Dobranoc,
Kizzy. - szepnęłam i okryłam ją kołdrą.
Ostatni raz
spojrzałam na śpiącą dziewczynkę.
- Dobranoc. -
powiedziałam głośniej.
To miało być do
Leo.
- Dobranoc. - usłyszałam
zza płachty dzielącej namiot.
Uśmiechnęłam się,
po czym wyszłam.
No cóż. Jestem całkiem zadowolona z tego
rozdziału i mam nadzieję, że Wam również się on
spodoba. Dziękuję za komentowanie, to naprawdę
bardzo motywuje. ;)
Wesołej majówki! XD
♥♥♥
Sophie H.
4 komentarze:
Pięknie kochanie!!
Rozdział BOSKI
Liv i Leo są tacy slodcy
kiedy będzie Leolivia ? :D
Kocham <3 i czekam na nn
Jeju jakie słotkie (specjalnie przez t) :)
już się bała że Kizzy jest coś powarznego ale na szczęście nie...
hahah Leo najlepszy xD lałam z jego historii.. :D twórcze myślenie ;)
czekam na next <3
Boski Rozdzial :**
Liv i Kizzy sa takie slodkie ;***
Masz wielki talent kochana ;***
Ja moge jeszcze poczekac na Leolivie im dluzej sie czeka tym opowiadanie jest bardziej ekscytujace hehehe;**
Czekam na nastepny ;***
Kocham Julka<33
Prześlij komentarz