piątek, 2 maja 2014

Rozdział 17. Choroba

W poprzednim rozdziale:
Poprzedni rozdział opisywał ćwiczenia Omaszy z Olivią. Dziewczyna po treningu wraca do wioski i idzie spać.

***

Kiedy się obudziłam, słońce właśnie wschodziło, rzucają pierwsze promienie światła na budzący się do życia las. Wiedziałam, że nie mam zbyt dużo czasu na trening, ale mimo wszystko postanowiłam jednak pójść przez chwilę postrzelać.
Szybko założyłam na siebie spodnie i moją bluzkę, a do ręki wzięłam łuk, strzały i sukienkę. Pośpiesznie wyszłam z namiotu i ostrożnie ruszyłam w stronę polany.
Po paru minutach marszu byłam na miejscu. Od razu zabrałam się do strzelania.
Szło mi świetnie, za każdym razem trafiałam w małą dziuplę na środku pnia. Po dwudziestu minutach stwierdziłam, że na razie wystarczy. Chciałam zająć się rzeczą, która aktualnie bardziej mnie interesowała niż strzelanie z łuku, a mianowicie poćwiczyć wszystko to, czego mnie wczoraj nauczyła Omasza. Odłożyłam wszystko na głaz, który stał przy linii drzew i stanęłam na środku polany. Głęboko odetchnęłam i zamknęłam oczy. Po chwili wahania kucnęłam i położyłam dłonie na ziemi. Otworzyłam oczy. Zrobiłam jeszcze jeden wdech, po czym z impetem podniosłam się do pozycji stojącej, wyrzucając sztywne ręce ku niebu. Mocny podmuch powietrza wzbił się do góry podnosząc mnie parę centymetrów nad ziemię. Drzewa dookoła bujały się na wszystkie strony sprawiając wrażenie, jakby zaraz miały się poprzewracać. Kiedy ponownie znalazłam się na nogach schyliłam głowę, a ręce uniosłam pod skosem do góry. Wokół mnie zaczął tworzyć się oraz silniejszy wir, który  końcu począł wyrywać z korzeniami trawę i inne rośliny. Wiatr stawał się mocniejszy z każdą chwilą. Nagle usłyszałam coś jakby krzyk małej dziewczynki, tłumiony przez szaleńcze świsty wiatru. Na początku nie wiedziałam, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko jakieś przywidzenie, ale kiedy stopniowo zaczęłam zmniejszać wiatr wokół mnie, odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze. Opuściłam ręce, a wir zniknął. Wszystkie rośliny przez niego unoszone opadły na ziemię. Rozejrzałam się uważnie dookoła siebie. To co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. Przy jednym w grubszych drzew stała Kizzy mocno trzymając się pnia. Miała potargane włosy i wyglądała na porządnie przestraszoną. Poza tym wyglądała jakoś tak niewyraźnie.
- Kizzy! - zawołałam i szybko podbiegłam do dziewczynki.
- Liv…
- Nic ci nie jest?! Wszystko dobrze?! - pytałam zdenerwowana poprawiając jej włosy.
- Nie, nic mi się nie stało. Ale… Nie wiedziałam, że umiesz takie rzeczy… Przepraszam, po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby zobaczyć co robisz…
- Już dobrze, nic się nie stało. - pogładziłam ją po głowie.
- Liv, ale to co ty robisz… Jest takie dziwne, ale i strasznie fajne. Gdyby dziewczyny się dowiedziały, że ty tak umiesz i ja cię znam, to chyba by mi strasznie zazdrościły…
- Kizzy, gdyby się dowiedziały, to prawdopodobnie albo by mnie stąd wygonili, albo by mnie pobili, albo coś jeszcze gorszego. Dlatego nie wolno ci NIKOMU o tym powiedzieć, bez względu na to, jak bardzo będzie cię kusić, rozumiesz?
- Tak. A mogę cię o coś zapytać?
- Jasne, możesz.
- No bo skoro teraz się zaczyna wojna, to ty chyba będziesz już wracać, co nie?
- Nie wiem, Kizzy… Muszę pogadać o tym z Omaszą, bo już sama nie mam pojęcia co myśleć. Kiedy tylko podejmę jakąkolwiek decyzję, to ci powiem, ale na razie jeszcze nic nie wiadomo…
- Aha…
- Może chodźmy już na śniadanie, co? Na pewno jesteś głodna.
Kizzy niechętnie przytaknęła.
- Idź już, ja cię dogonię. - powiedziałam troskliwie się uśmiechają.
Dziewczynka ponownie kiwnęła głową, po czym ruszyła w stronę ścieżki.
Ja szybko się przebrałam i zawinąwszy łuk i kołczan w moje poprzednie ubrania, również skierowałam się ku wiosce.
Dogoniłam dziewczynkę i dalej szłyśmy razem w milczeniu.

***

~Narrator~

Podenerwowany Leo szedł szybkim krokiem przez pustą wioskę. Większość osób była na śniadaniu. Wokół panowała całkowita cisza, którą mąciły tylko cichutkie świsty wiatru.
Kiedy nareszcie chłopak zobaczył namiot swojego ojca, przyśpieszył kroku.
Stanął przed wejściem. Nie wiedział co ma zrobić... Bał się spotkania z Perhanem, nie miał pojęcia jaki miał być jego cel i co ojciec chce mu powiedzieć.
- Wejdziesz, czy będziesz tak stał? - dobiegł go niemiły głos.
Leo bez słowa wszedł do środka.
- Wzywałeś mnie.
- Tak, widzisz… Mam do ciebie pewną sprawę… - zaczął.
Przywódca spojrzał na swojego syna.
- Jaką? - spytał Leo oschle.
- Jak już pewnie wiesz, za dwa dni wszyscy mężczyźni ruszają pomóc Toniemu i Stevo. I jestem absolutnie pewien, że ty też chcesz iść walczyć…
- No tak, i co z tego? - spytał niespokojnie chłopak.
- To z tego, że ty się nigdzie nie wybierasz. - odpowiedział jakby nigdy nic biorąc do ust swoją drewnianą fajkę.
- Żartujesz sobie?! Nie będziesz mną kierować, jestem już dorosły! Jak mi się zechce, to pojadę, a jak mi się nie zechce, to nie pojadę! Nie jestem taki jak Toni!!! - krzyczał w złości.
- Jak śmiesz?!! Ty nie dorastasz mu nawet do pięt, więc jak możesz się z nim porównywać! Zostajesz tu i koniec, jak będzie trzeba, to każę cię związać!
- Ale czemu mam zostać?! Przecież w osadzie zostaną same kobiety, które z pewnością sobie poradzą, nie potrzebują zastępczego przywódcy!
Perhan zaśmiał się złośliwie.
- Ależ kto powiedział, że ty miałbyś mnie zastąpić? Z wioski Stevo przyjedzie tu Plamen, mój stary przyjaciel i to on będzie rządził tą osadą pod moją nieobecność. Naprawdę myślałeś, że to ty miałbyś to robić?
Chłopak nie mógł już tego słuchać. Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł na dwór. Zacisnął pięści i kipiąc ze złości ruszył w stronę swojego namiotu.

***

~Liv~

Siedziałam z Kizzy jedząc śniadanie. Ludzie wokół nas z ożywieniem rozmawiali o najróżniejszych sprawach, ale my jak zawsze milczałyśmy. O dziwo nigdzie nie było widać Leo. Pewnie znowu się gdzieś zaszył w lesie.
Nagle dziewczynka wstała.
- Gdzie idziesz? - spytałam zdziwiona.
- Odnieść talerz, już nie mogę.
- Ale Kizzy, ty praktycznie nic nie zjadłaś… - spojrzałam na jej porcję.
Dwie kanapki, które dostała do jedzenia były prawie nietknięte.
- Zjedz jeszcze trochę. Będziesz głodna.
- Ale ja już nie chcę.
Przyjrzałam się uważnie dziewczynce. Nie wyglądała najlepiej.
- Kizzy, dobrze się czujesz? - spytałam zaniepokojona.
- Dobrze. Ale ja już naprawdę nie mogę.
- Rozumiem, ale zjedz chociaż jeszcze odrobinę. Proszę, zrób to dla mnie.
Kizzy z niechęcią popatrzyła na talerz, po czym ponownie usiadła i zaczęła powoli rwać kolejne kawałki kanapki.
- Zjem tylko jedną. - powiedziała stanowczo.
- Dobrze.
Kiedy nareszcie nasze śniadanie dobiegło końca, postanowiłyśmy, że pójdziemy do namiotu Kizzy i pobawimy się.
Dziewczynka miała dwa misie i tyle samo lalek.
- Ten miś nazywa się Jim, a ten Walther. A lalek nie nazywałam, bo i tak przy każdej zabawie zmieniam im imię.
Pokiwałam głową.
- To w co się bawimy?
- Pobawmy się, że one są wróżkami i latają, rzucają zaklęcia i tak dalej!
- Może znajdziemy im jakiś domek?
- Mogą mieszkać w tym pudełku! - powiedziała Kizzy, wyjmując ze skrzyni pustą szkatułkę.
- Dobrze, a którą mam być?
- Może tą z blond włosami, jest nawet trochę do ciebie podobna. A ja będę tą z brązowymi.
Bawiłyśmy się przez następną godzinę. Moja lalka się nazywała Nadia, a lalka Kizzy, Sara. Robiłyśmy magiczne mikstury, latałyśmy (z pomocą mojej magii powietrza), walczyłyśmy ze złymi czarownikami (czyt. misiami) i spałyśmy w wielkim zamku (czyt. w szkatułce). W końcu jednak zauważyłam, że dziewczynka ma straszne wypieki i jest jakaś taka przymulona.
- Kizzy, na pewno dobrze się czujesz? - spytałam odkładając lalkę.
- Tak, wszystko dobrze. - powiedziała.
Nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie. Przyłożyłam dłoń do czoła dziewczynka Było bardzo gorące.
- Masz gorączkę…
- To nie gorączka, po prostu mi gorąco. Może pójdziemy do strumienia?
- Kizzy, ale…
- Jak będę się źle czuć, to obiecuję, że ci powiem.
Przyjrzałam się uważnie dziewczynce. Westchnęłam.
- No dobrze.
Razem poszłyśmy do strumienia. Siedziałyśmy tam aż do południa, bawiąc się zabranymi lalkami.
Wracając do osady na obiad, rozmawiałyśmy o tym, co w następnej zabawie będą robiły nasze czarodziejki.
Kiedy tylko wyszłyśmy na polanę, od razu skierowałyśmy się do ogniska, gdzie kobiety rozdawały ciepłe posiłki. Odebrałyśmy swoje porcje, po czym usiadłyśmy na ziemi zaczęłyśmy jeść. Kizzy znowu zjadła tylko połowę porcji. Zaczynałam się o nią martwić, jednak nic nie powiedziałam.
Popołudnie spędziłyśmy cały czas bawiąc się w czarodziejki. To cudowne uczucie, w wieku siedemnastu lat poczuć się znowu małą dziewczynką. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju. A mianowicie samopoczucie Kizzy. Wyraźnie było widać, że dziewczynka nie czuje się najlepiej, jednak kiedy się jej o to pytałam zawsze odpowiadała, że jest ok, że przesadzam.
W końcu postanowiłyśmy, że już będziemy wracać, pomimo, iż kolacja miała być dopiero za jakieś dwie godziny.
Szłyśmy ścieżką prowadzącą do osady, rozmawiając o przeróżnych rzeczach, kiedy nagle Kizzy zamilkła, zamknęła oczy i… Osunęła się na ziemię. Przerażona pędem kucnęłam obok nieprzytomnej dziewczynki.
- Kizzy! Kizzy! - wołałam, klepiąc ją po policzku.
Jednak dziewczynka ani drgnęła.
Przerażona wzięłam ją na ręce i biegiem ruszyłam w stronę wioski.
Kiedy byłam już prawie w osadzie, usłyszałam cichy głos:
- Liv?
Oczywiście był to głos Kizzy. Momentalnie stanęłam.
- Jak się czujesz? Boli cię coś? - pytałam nie dając jej dojść do głosu.
Dziewczynka tylko mocniej objęła mnie za szyję i zacisnęła swoje nogi na moich biodrach. Brak odpowiedzi jeszcze bardziej upewnił mnie w przekonaniu, że naprawdę jest źle. Martwiłam się o nią.
Kiedy nareszcie wyszłam na polanę, na której znajdowała się wioska, zwolniłam. Nie chciałam, żeby od razu wszyscy wiedzieli, że coś się stało. Kiedy tak po prostu ją niosłam, ludzie myśleli, że mała śpi, dlatego nie zwrócono na nas większej uwagi.
Czym prędzej pobiegłam do namiotu dziewczynki. Ułożyłam ją na łóżku. Kizzy była przytomna, ale ledwo co komunikowała.
- Kizzy, czy coś się boli? - spytałam wyraźnie wypowiadając każde słowo.
Dziewczynka przez chwilę milczała.
- Głowa… I brzuch… I gardło… I gorąco mi…  - wychrypiała słabo.
- A gdzie cię boli ta głowa?
Dziewczynka lekko się poruszyła.
- Cała mnie boli… - powiedziała krzywiąc się.
Położyłam obie ręce na jej czole. Może moje uzdrawianie pomoże? Skupiłam się najmocniej jak tylko się dało.
- Pomogło? - spytałam po kilkunastu sekundach.
- Nadal boli, ale już dużo mniej.
- A brzuch gdzie cię boli?
- Tu.
Przyłożyłam ręce do wskazanego przez dziewczynkę miejsca.
- I co?
- Nic… Nadal boli… Tak samo.
- Może zawołam Omaszę? Będzie wiedzieć co zrobić. - zaproponowałam zdenerwowana.
Jednak widząca nie wiedziała co dolega dziewczynce.
- Nie wiem co to za choroba, nie mam też żadnych leków na te objawy. Znaczy się, no niby mam, ale one nie pomogą, jeśli nawet twój dar uzdrawiania nic nie zdziałał… Przykro mi, musimy czekać i obserwować. - powiedziała klęcząc nad dziewczynką.
Kizzy zakaszlała.
- Jakby coś się działo, powiadom mnie.
Spojrzała jeszcze raz na dziewczynkę.
Poklepała mnie lekko po ramieniu, po czym wyszła.
Siedziałam w milczeniu przez następne parę minut. Nagle spostrzegłam, że Kizzy mi się przygląda. Spojrzałam na nią ze współczuciem. Odgarnęłam jej za ucho włosy, które chodziły jej w oczy.
Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie.
- Opowiedz mi bajkę.
- Ale jaką?
- Jakąkolwiek.
- Ale ja znam tylko takie bajki, które ty już na pewno słyszałaś. Na przykład o Śpiącej Królewnie, czy o Kopciuszku…
- Nie znam tych bajek.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- No bo nikt mi nigdy nie opowiadał bajki. Nie znam żadnej.
- Na serio? A Leo? Nie opowiadał ci żadnej?
- Nie.
- W takim razie trzeba to nadrobić! Jaką bajkę chcesz, żebym ci opowiedziała?
- Może tą o Kopciuszku, czy jak ty to tam mówiłaś…
Zgodnie z prośbą dziewczynki zaczęłam opowiadać. Kizzy słuchała uważnie z błyszczącymi oczami. Kiedy skończyłam powiedziała:
- To wszystko była wina tego ojca. Był głupi, że ożenił się z taką okropną kobietą i jeszcze pozwolił jej w ten sposób traktować swoją córkę. A skoro Kopciuszek został królową, to powinien wydać rozkaz zabicia wdowy i jej córek. Przecież one tak źle ją traktowały! A czy jak ona już była królową to zmienili jej imię? Przecież chyba nie mówili na nią ,,Królowa Kopciuszek’’, tylko na przykład ,,królowa Nadia’’ lub ,,królowa Maja’’ lub jakoś jeszcze inaczej.
- Nie wiem. Nie wiadomo jak tak naprawdę miała na imię. Autor tego nie powiedział.
- Niech będzie, że się nazywała… Kira.
- Kira?
- Tak, Kira. U nas jest taka jedna dziewczynka, która się nazywa Kira.
- Czyli mówili na nią ,,królowa Kira’’.
- No tak.
Przez chwilę milczałyśmy.
- Piękna bajka. - stwierdziła dziewczynka.
Pokiwałam głową.
- Jak się czujesz?
- Już lepiej.
Przyłożyłam dłoń do czoła dziewczynki.
- Gorączka już ci prawie zeszła, to dobrze.
Uśmiechnęłam się.
- Gdzie Leo? - spytałam po dłuższej przerwie.
- A co? Tęsknisz za nim, co nie? Zakochana para! Zakochana para! - zaczęła śpiewać Kizzy.
- Oj cicho, wcale nie!
- Zakochana para! Zakochana para!
- Nieprawda!
- Zakochana para! Zakochana para!
- Po prostu chcę żeby wiedział, że jesteś chora. To twój brat, powinien się tobą zajmować.
- Zakochana para! Zakochana para! - śpiewała cały czas dziewczynka.
Zatkałam uszy.
- La la la la la la! Nie słucham cię! Nie słucham cię!
Kizzy zaśmiała się.
- Dobra, no już.
Odetkałam uszy.
- Czekaj chwilę. - powiedziała - Leo!!!
Zaczerwieniłam się. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że on może być tuż obok nas. Jeśli tak, to wszystko słyszał.
- Daj mi spokój. - odburknął chłopak.
- Chodź tu, Olivia tęskni.
Usłyszałam cichy szelest po drugiej stronie ,,ściany’’, a chwilę potem płachta zasłaniająca wejście do tej części namiotu rozchyliła się i do środka wszedł Leo.
- Stęsknione?
- Bardzo. Siadaj. - powiedziałam.
- Po co?
- Teraz ty opowiedz nam bajkę.
- Ale ja nie znam żadnych bajek.
- No to wymyśl.
- Dawno, dawno temu żyła sobie księżniczka i książę i oni się chajtnęli i mieli dziecko i koniec.
Zaśmiałam się.
- Zbyt mało twórczego myślenia.
- Sama jesteś nietwórczo myśląca. 
- A ty jesteś nie myślący.
- Odwołaj to, albo… - zaczął mnie łaskotać.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wiłam się po podłodze, a Kizzy i Leo śmieli się z moim nieudolnych prób skrócenia swoich męczarni.
- Dobra, odwołuję! - zawołałam.
Chłopak przestał mnie łaskotać.
- Ty opowiedz bajkę. - powiedział po chwili.
- Jaką?
- Jakąś fajną. Taką, w której facet odgrywa jakąś ważną rolę, czy coś…
- No jasne, facet… Może być ,,Śpiąca królewna’’?
- Może.
Więc opowiedziałam im tą bajkę, a potem jeszcze dwie następne: o Jasiu i Małgosi i o Czerwonym Kapturku.
W końcu ktoś z zewnątrz zawołał:
- Kolacja!
Zjedliśmy w namiocie, bo Kizzy nadal źle się czuła, a nie chcieliśmy zostawiać jej samej. Po jedzeniu Leo poszedł do siebie, a ja zostałam jeszcze z dziewczynką. Spróbowałam jeszcze raz ją uzdrowić i tym razem już się udało. Kizzy powiedziała, że gardło i głowa już ją prawie nie bolą, a brzuch to już w ogóle. Zeszła jej też gorączka.
Siedziałam u niej aż do momentu, kiedy zasnęła. Potem wstałam.
- Dobranoc, Kizzy. - szepnęłam i okryłam ją kołdrą.
Ostatni raz spojrzałam na śpiącą dziewczynkę.
- Dobranoc. - powiedziałam głośniej.
To miało być do Leo.
- Dobranoc. - usłyszałam zza płachty dzielącej namiot.

Uśmiechnęłam się, po czym wyszłam.


No cóż. Jestem całkiem zadowolona z tego
rozdziału i mam nadzieję, że Wam również się on 
spodoba. Dziękuję za komentowanie, to naprawdę
bardzo motywuje. ;)
Wesołej majówki! XD
♥♥♥
Sophie H.

4 komentarze:

Unknown pisze...

Pięknie kochanie!!

Unknown pisze...

Rozdział BOSKI
Liv i Leo są tacy slodcy
kiedy będzie Leolivia ? :D
Kocham <3 i czekam na nn

Iga pisze...

Jeju jakie słotkie (specjalnie przez t) :)
już się bała że Kizzy jest coś powarznego ale na szczęście nie...
hahah Leo najlepszy xD lałam z jego historii.. :D twórcze myślenie ;)
czekam na next <3

Anonimowy pisze...

Boski Rozdzial :**
Liv i Kizzy sa takie slodkie ;***
Masz wielki talent kochana ;***
Ja moge jeszcze poczekac na Leolivie im dluzej sie czeka tym opowiadanie jest bardziej ekscytujace hehehe;**
Czekam na nastepny ;***
Kocham Julka<33