W poprzednim rozdziale:
Do wioski przybywa tajemniczy, umierający mężczyzna, który cały czas krzyczy, że Perhan i inni mężczyźni zostali pojmani. Olivia wreszcie podejmuje decyzję. Musi ich uratować. Z pomocą Omaszy, wyrusza w stronę wioski Gunariego, w której przetrzymywani są jeńcy.
~Narrator~
Słońce właśnie
zaczęło wychylać się zza horyzontu, kiedy dziewczynka obudziła się. Przez
chwilę leżała w bezruchu, tępo patrząc w sufit, po czym usiadła na materacu i
rozejrzała się po swojej części namiotu. Westchnęła smutno. Wstała i szybko założyła
na siebie sukienkę z wczoraj. Rozczesując włosy, zauważyła, że przed wyjściem
coś leży… Zaciekawiona podeszła bliżej. Były to dwie kartki papieru złożone
wpół. Dziewczynka chwyciła jedną z nich i rozgięła. Wyglądało to na list.
,,Droga Kizzy!
Przepraszam, że robię to w taki sposób,
ale niestety nie było okazji do rozmowy. Otóż chcę się pożegnać. Wyruszyłam do
wioski Gunariego, ratować Twojego tatę i resztę mężczyzn. Widzisz, to, że
posiadam Dar, nie jest przypadkiem. Każda osoba taka jak ja, ma pewną misję do
spełnienia. Ja muszę coś zrobić z tą wojną. Postanowiłam jednak zacząć od
jakichś mniejszych rzeczy - takich jak właśnie pomoc mężczyznom pojmanym przez
Gunariego. Dlatego trzymaj się ciepło, niedługo wrócę (mam nadzieję, że razem z
Twoim tatą i resztą). Pozdrów Leo i każ mu się sobą opiekować.
Do zobaczenia niedługo!
Olivia’’
Przeczytanie tego
tekstu sprawiło dziewczynce sporo trudności, ponieważ nigdy nie chodziła do
szkoły i czytanie nie szło jej zbyt dobrze. Jednak kiedy wreszcie dobrnęła to
końca listu, uśmiechnęła się. Nie martwiła się o Liv. Wiedziała, że nie jest to
zwykła dziewczyna. Była pewna, że Olivia sobie poradzi. Czuła, że to ktoś
więcej, ktoś, kto może wiele zmienić. To była Olivia, najwspanialsza
dziewczyna, która pomimo iż nie miała z tą sprawą właściwie nic wspólnego,
ruszyła sama odbić jej głupiego ojca.
Kizzy usiadła na
podłodze i wzięła do ręki drugą kartkę. Jak się okazało, to również był list.
Tyle, że już nie od Olivii…
,,Kizzy,
przepraszam, że dowiadujesz się tego w ten
sposób, lecz nie było kiedy o tym porozmawiać… No cóż, chcę ci tylko
powiedzieć, że wyjechałem. Ruszyłem pomóc Perhanowi i reszcie facetów. Pozdrów
Liv i dopóki nie zdecyduje się wrócić do domu, trzymaj się jej. Jeśli nie wrócę
po miesiącu, nie czekaj już na mnie. Mam jednak nadzieję, że tak się nie
stanie. Do zobaczenia wkrótce!’’
Dziewczynka
zamarła. Podpis nie był konieczny, dobrze wiedziała od kogo była ta wiadomość.
Od Leo. Kizzy ostrożnie chwyciła obie kartki i schowała je głęboko w jednej ze
swoich skrzyń. Położyła się na łóżku. Rozumiała zachowanie Olivii i Leo, jednak
jednocześnie rozumiała, że teraz została całkiem sama. Miała tylko nadzieję, że
uda im się uratować jej ojca i resztę mężczyzn, i że wrócą cali i zdrowi.
~Olivia~
Ostrożnie
zsiadłam z konia. Zdjęłam z niego siodło oraz mój plecak, po czym ułożyłam
wszystko na ziemi. Wyciągnęłam kanapki, które przygotowała mi Omasza. Zabrałam
się za jedzenie. Słońce dopiero co wzeszło, las budził się do życia. Powietrze
było świeże i rześkie, przesycone zapachem igieł. Rosa osiadła na roślinach
odbijała promienie światła przebijające się przez korony drzew. Widok był
cudowny.
Po
zjedzeniu śniadania i popiciu go wodą, postanowiłam przespać się parę godzin,
bo całonocna jazda bardzo mnie zmęczyła. Wyjęłam więc koc i ułożyłam się na
trawie. Plecami oparłam się o siodło i okryłam się pledem. Po paru minutach już
spałam.
Obudził
mnie intensywny zapach dymu. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to że
las płonie, więc zerwałam się na równe nogi i zaczęłam gorączkowo rozglądać się
dookoła. Jednak ku mojemu zdziwieniu jedynym ogniem, który dostrzegłam, był ten
z ogniska płonącego parę metrów ode mnie. Pośpiesznie chwyciłam łuk i kołczan,
które ułożyłam wcześniej obok siebie i przygotowałam się do strzału. Powoli
obracałam się wokół własnej osi, szukając wzrokiem osoby, która ten ogień
rozpaliła. Jednak nikogo nie widziałam. Nagle usłyszałam coś za sobą. Mocniej
napięłam cięciwę i odwróciłam się. Moim oczom ukazał się Leo. Uśmiechnął się do
mnie i jakby nigdy nic, podszedł do drzewa, o które oparł swój plecak.
- Jak się spało? - spytał.
Patrzyłam
na niego jak na jakąś zjawę. Co on tu robił?!
-
No co się tak patrzysz? Chodź, zjemy coś. - zaproponował, szukając czegoś w
swoich rzeczach.
Jednak
ja nadal stałam w bezruchu, gapiąc się na niego z niedowierzaniem.
-
Ty…
-
Liv, zaraz o tym porozmawiamy. Ale najpierw wolałbym, żebyśmy coś zjedli.
-
Ja… Jadłam już.
Podeszłam
do niego ostrożnie. Chłopak spojrzał na mnie z zastanowieniem.
-
Albo nie. Jednak najpierw chciałbym się dowiedzieć, co ty tu robisz.
Zmieszałam
się. Powiedzieć mu prawdę, czy coś zmyślić?
-
Emmm… Sprawy rodzinne…
Leo
zmrużyło oczy, jednak nic nie powiedział. Usiadłam obok niego.
-
A ty? Co tu robisz?
-
Postanowiłem pomóc mojemu ojcu i pójść go uratować, no a przy okazji odwiedzić
Gunariego…
Skinęłam
milcząco głową.
Chłopak
wyjął z plecaka kanapkę, po czym szybko ją zjadł, rozglądając się dookoła.
-
Liv, wolałbym chyba, żebyś wróciła do wioski. Nie chcę, żeby coś ci się stało…
- stwierdził po chwili.
-
Ruszamy, czy będziemy tu tak siedzieć?
Leo
zdziwiony moją stanowczością, wstał.
-
Ale Liv...
-
Leo, zaufaj mi. Ruszamy?
Chłopak
skinął w końcu głową.
Pomógł
mi przymocować z tyłu mój plecak oraz osiodłać konia i na niego wsiąść, po czym
to samo zrobił ze swoim rumakiem. Bez słowa popędził swojego konia w nieznanym
mi kierunku, a ja ruszyłam za nim.
Podróż
mijała nam w milczeniu. Atmosfera była dość napięta pomimo, iż las wyglądał
naprawdę pięknie i wręcz tętnił życiem. Jechaliśmy tak około trzy godziny. Koło
południa Leo zatrzymał swojego konia i stwierdził:
-
Zróbmy postój. Konie muszą odpocząć.
Pokiwałam
milcząco głową.
Chłopak
zszedł na ziemię. Ja zrobiłam to samo.
-
Tu niedaleko jest strumień. Chodźmy. - powiedział.
Rzeczywiście,
przy odrobinie skupienia dało się słyszeć cichy szum wody. Ruszyliśmy więc w
jego stronę. Po paru minutach naszym oczom ukazał się wartko płynący potok,
otoczony gładkimi, dużymi kamieniami.
Konie ostrożnie zaczęły podążać w stronę wody, a my za nimi.
Usiadłam
na jednym z większych głazów i zaczęłam moczyć stopy w wodzie. Cały czas czułam
na sobie wzrok Leo. W końcu zaczęło mnie to trochę irytować. Odwróciłam się w
jego stronę.
-
No i co się tak patrzysz? - warknęłam.
Chłopak
westchnął i kucnął obok mnie.
-
Liv, nie obrażaj się. Wiesz, po prostu zastanawiam się, co dziewczyna taka jak
ty, wątłą blondynka, chce robić na wojnie. Wiesz, walki i te sprawy nie są dla
kobiet. Panie są od czego innego…- zaśmiał się - Co więc chcesz osiągnąć idąc
tam?
Zacisnęłam
pięści.
-
Gówno! Sprawa rodzinna i koniec, tak?! Więc lepiej się zamknij i daj mi
ŚWIĘTEGO SPOKOJU!!! - wrzasnęłam.
Nagle
zerwał się straszny wiatr, a z nieba lunął deszcz. Ptaki zerwały się do lotu.
Strumień zaczął płynąć w szaleńczym pędzie i poszerzać swoje koryto, woda
sięgała mi już sporo za łydki.
Leo
spojrzał na mnie zdruzgotany i cofnął się parę kroków. Zamknęłam oczy. Jak na
zawołanie wszystko wróciło do normy.
-
Wiedziałem… - szepnął Leo.
-
Słuchaj, przepraszam… Ja ci to wszystko wytłumaczę… - zaczęłam się jąkać.
Podeszłam
do niego, jednak ten ponownie cofnął się parę kroków.
-
Ja wiedziałem…
-
Co?
-
Kobiety, które podsłuchałem, mówiły, że Omasza miała wizję, że tu przybędziesz,
i że prawdopodobnie odziedziczysz ten Dar. Ale mimo wszystko… Nie spodziewałem
się czegoś... takiego… - jąkał się.
-
Ja… Po prostu jeszcze tego nie kontroluję…
-
Rozumiem… Chyba czas już ruszać. - chłopak odwrócił się i szybko wsiadł na
swojego konia.
Widać
było, że cały czas jest przerażony. Przygnębiona, również usadowiłam się w
siodle, po czym razem ruszyliśmy w górę strumienia.
Jechaliśmy
przez następne parę godzin. Postoje robiliśmy tylko na parę minut, żeby konie
mogły się napić, sami nawet z nich nie zsiadaliśmy. W końcu jednak dzień zaczął
powoli dobiegać końca. Leo zsiadł ze swojego konia i powiedział:
-
Zaczekaj tu na mnie.
Nie
czekając na moją odpowiedź, zaczął iść przed siebie cały czas się rozglądając. Po
chwili jednak straciłam go z oczu, bo strumień skręcał tu lekko w lewo i drzewa
przesłoniły mi widok. Ostrożnie zeszłam na ziemię. Z ulgą zanurzyłam stopy w
wodzie. Umyłam też twarz i ręce. Usiadłam na kamieniu i czekałam. Leo wrócił po
paru minutach.
-
Tu niedaleko jest jaskinia. Możemy w niej zanocować. - powiedział nawet na mnie
nie patrząc.
Bez
słowa zaczął prowadzić swojego konia, a ja ruszyłam za nim. Kiedy minęliśmy
zakręt, naszym oczom ukazała się ogromna, mierząca około cztery metry skała
porośnięta po części mchem i innymi roślinami. Wyglądała trochę jak taka mała
góra. Od strony strumienia miała nieduży właz. Przywiązaliśmy nasze konie
nieopodal w lesie, po czym, zabrawszy wcześniej rzeczy, wróciliśmy na miejsce.
Wczołgałam się do jaskini, a Leo za mną. Pomimo małego wejścia, jama była
wielka. Spokojnie zmieściłyby się tu również nasze konie, jednak nie miałyby
jak się tu dostać.
Usiadłam
opierając się o ścianę jaskini, a chłopak zrobił to samo, tyle, że w innym
miejscu. Siedzieliśmy tak przez parę minut, a cisza, która nas otaczała stawała
się już naprawdę nieznośna. W końcu powiedziałam:
-
Ja może pójdę nazbierać drewna.
Leo
skinął głową, a ja pośpiesznie wyczołgałam się na dwór. Słońce już zachodziło.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę linii drzew oddalonej o parę metrów. Skakałam
z kamienia na kamień, omijając te z ostrymi krawędziami. Po paru sekundach znalazłam
się między drzewami. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem w poszukiwaniu drewna
na opał. Szukałam przez kilkanaście minut, jednak jedyne co zebrałam, to parę
cienkich gałązek, do tego lekko podmokłych. Nie, no super po prostu… Co robić? -
pomyślałam
Nagle
zauważyłam jak biały kruk, ten sam, którego znałam, podlatuje do mnie i siada
mi na ramieniu.
-
Emmm… Cześć. Co tam u ciebie ptaszku? - spytałam niepewnie.
Ptak
potarł swoją główką o moje ucho. Zaśmiałam się i pogłaskałam go delikatnie.
-
Nie wiesz może, gdzie można znaleźć suche drewno na ognisko?
Kruk
przechylił lekko głowę na bok, po czym otworzył dziób i głośno zakrakał.
Po
chwili zewsząd zaczęły zlatywać się najróżniejsze ptaki, niosąc w dziobach
gałązki i mniejsze kawałki drewna lub kory. Jeden po drugim, składały je
naprzeciwko mnie, a potem odlatywały. Kiedy wreszcie wszystkie ptaki zniknęły,
miałam przed sobą sporą kupkę (suchego!) drewna, idealnego do rozpalenia
ogniska. Kruk, który cały czas siedział na moim ramieniu, jeszcze raz potarł
łebkiem o moje włosy, po czym odleciał.
-
Dziękuję! - zawołałam, posyłając mu buziaka.
Kruk
zakrakał i zniknął z mojego pola widzenia.
Zadowolona
chwyciłam jak najwięcej gałązek i ruszyłam w stronę jaskini. Kiedy weszłam do
środka, ułożyłam drewno na środku groty, po czym z powrotem wyszłam na
zewnątrz. Tym razem przyniosłam kilka sporych kamieni. Otoczyłam nimi
przyniesione gałęzie, a jeden z nich, ten najbardziej płaski, ulokowałam na
środku paleniska. Kolejnym krokiem było nalanie do małego kociołka od Omaszy,
wody. Kiedy i to zostało zrobione, ustawiłam garnuszek na płaskim kamieniu i
według instrukcji widzącej, zaczęłam wsypywać do niego różne zioła i przyprawy.
Leo bacznie obserwował każdy mój ruch. Ostrożnie podpaliłam gałązki, które od
razu zajęły się ogniem. Moja zupa zaczęła się gotować. Pomieszałam ją
delikatnie drewnianą łyżką, po czym zmęczona usiadłam opierając się o ścianę
groty. Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękami. Zamknęłam oczy.
Otworzyłam je dopiero po jakiejś godzinie. Zupa była już prawie gotowa, a ja
głodna jak wilk. Wyjęłam z plecaka dwie małe miseczki, które również dostałam
od widzącej i drewnianą łyżką nalałam do nich zupy. Jedną postawiłam przy swoim
plecaku, a z drugą podeszłam do Leo, który cały czas mnie obserwując, siedział
sobie spokojnie po drugiej stronie jaskini. Bez słowa podałam mu jego miskę i
wróciłam na miejsce. Zdjęłam jeszcze tylko kociołek z gorącego kamienia, po
czym podobnie jak Leo, zabrałam się za jedzenie. Podniosłam naczynie do ust i
lekko je przechyliłam. Zupa była przepyszna! Trochę za gorąca, ale pyszna!
Chłopakowi chyba również posmakowała, bo już po chwili podszedł po dokładkę, a
potem po kolejną. Ja również dolałam sobie trochę. Kiedy już zjadłam,
odstawiłam miseczkę obok mojego plecaka, z którego wyjęłam pled i okryłam się
nim. Mimo wszystko było mi zimno. Leo podszedł do ogniska i ostrożnie zdjął z
niego kamień, na którym gotowałam zupę, po czym sam ułożył się po drugiej
stronie groty i przykrył swoim kocem. Podciągnęłam nogi pod brodę i tak siedziałam
usiłując zasnąć. Powoli moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe i cięższe…
Przymknęłam oczy. Zanim odpłynęłam, poczułam jeszcze, jak ktoś siada obok mnie
i delikatnie sadza sobie na kolanach. Nie miałam jednak siły, żeby nawet
otworzyć oczy. Po prostu wtuliłam się w tego ,,kogoś’’. Potem zasnęłam.
Cóż... Rozdział mi się podoba, ale jest
trochę nudny... No cóż, mam nadzieję, że
Wam się podoba. ;)
♥♥♥
Acha, no i chciałabym podziękować za nominację
do Liebster Award, jednak nie znam aż jedenastu blogów,
które mogłabym nagrodzić, znam tylko kilka...
No ale niemniej jednak postanowiłam, że nominuję te parą blogów,
może mnie nie zabijecie... ;)
Nominuję:
Moje pytania:
1. Co zainspirowało Cię do założenia bloga?
2. Czy twoja rodzina/przyjaciele/znajomi wiedzą, że piszesz?
3. Czy zamierzasz zakładać następne blogi?
4. Skąd bierzesz inspiracje na kolejne rozdziały?
5. Co czujesz, kiedy czytasz pozytywne komentarze na temat swojego bloga?
6. Jakie masz zainteresowania?
7. Twój ulubiony blog?
8. Twój ulubiony wykonawca/zespół/wokalistka?
9. Książka, która zostanie ci w pamięci na zawsze?
10. Twój ulubiony film to...?
11. Co chciałabyś osiągnąć w życiu?
Jeszcze raz dziękuję! ;*
***
Sophie H.