wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 16. Trening z Omaszą

Nie, nie zapomniałam o tym blogu, jeszcze nie. XD 
Długo (ok. 11 dni) mnie tu nie było, ale teraz powracam razem z nowym rozdziałem. Miał się on pojawić już wczoraj, ale okazało się, że zamiast go opublikować, to zapisałam jako wersję roboczą...
Nie jestem z niego za bardzo zadowolona, ale cóż... Może Wam się jednak spodoba... Jeszcze jedno, postanowiłam, że przed każdym rozdziałem będę pisać króciótkie streszczenie poprzedniego. 
To by było chyba na tyle... 
Zapraszam do komentowania i obserwowania bloga oraz dziękuję wszystkim za czytanie, dodawanie komentarzy i.t.d.
Uwielbiam Was, ;)
Sophie H.
;*

♥♥♥

W poprzednim rozdziale:
Punk wypowiedział wojnę grupie Perhana. Omasza na wszelki wypadek umówiła się z Liv po kolacji, aby nauczyć i potrenować znolności, które przydałyby jej się w czasie ewentualnej napaści. 
Kizzy i Olivia odnalazły Leo i wszyscy troje razem spędzili dzień nad strumieniem. 
Po kolacji dziewczyna idzie na trening z Omaszą.

- A więc zaczynajmy. Usiądź. - zaczeła - Już wiem, że tą bardzo złą rzeczą, która miała się wydarzyć, a której nie mogłam przewidzieć, było wypowiedzenie wojny przez grupę Punka. Nie wiadomo jak to się wszystko potoczy, dlatego póki co będę cię uczyć tylko takich rzeczy, które mogłyby ci pomóc w razie niebezpieczeństwa. Wiadomo już, że masz umiejętność panowania nad powietrzem i zatrzymywanie czasu. Teraz sprawdzimy, jakie jeszcze zdolności posiadasz. Bardzo przydatne jest uzdrawianie dotykiem. Żeby sprawdzić, czy to umiesz musimy złapać jakieś zwierzę i lekko je zranić, a ty spróbujesz je uzdrowić.
- Nie ma innego sposobu? Nie mam ochoty ranić zwierzęcia dla takiej sprawy... Poza tym nie damy rady złapać zwierzęcia, ucieknie nam...
- Przykro mi, ale nie ma innej metody. A zwierzę złapiemy w bardzo prosty sposób. Zaraz wrócę, czekaj tu na mnie.
Omasza odwróciła się i ruszyła między drzewa, zostawiając mnie samą na polanie. Po paru minutach wróciła z lisem w dłoniach.
- Jak go złapałaś?
- Normalnie, sparaliżowałam go. - powiedziała, wyciągając ze skórzanego pokrowca przypiętego do paska spódnicy nożyk.
- Odwróć się.
Odwróciłam głowę i zasłoniłam oczy dłońmi.
- Już.
Spojrzałam na lisa. Miał małą ranę na boku. Omasza kucnęła przede mną.
- Teraz połóż ręce na tej ranie i zamknij oczy. Skup się, spróbuj sprawić, aby ona zniknęła.
Z lekkim obrzydzeniem położyłam obie ręce na krwawiącym boku liska, którego Omasza cały czas mocno trzymała i zamknęłam oczy.
Nawet nie do końca zdążyłam pomyśleć co robię, kiedy widząca stwierdziła:
- No i już. Rany nie ma. 
Otworzyłam oczy i przyjrzałam się liskowi. Rzeczywiście, jego rana zniknęła. Jedyne co po niej zostało to trochę zaschniętej krwi na futerku. Spojrzałam z niedowierzaniem na uśmiechniętą Omaszę.
- Jak to jest możliwe?
- Normalnie. Teraz następna rzecz. - powiedziała puszczając liska, który od razu wskoczył przestraszony w krzaki - Panowanie nad ptakami. To ważna umięjtność, bo te zwierzęta są przydatne w wielu sytuacjach. Podczas walki, kiedy chcemy się dowiedzieć, co się dzieje gdzieś indziej, kiedy chcemy kogoś szybko o czymś powiadomić... - zaczęła wyliczać Omasza.
- Moja babcia to umiała?
- Nie... Zobaczmy w takim razie, czy ty posiadasz tą umiejętność... Zamknij oczy, stań prosto. Przywołanie jakiegokolwiek ptaka wymaga również współpracy z powietrzem. Widomo przecież, że żywiołem tych zwierząt jest właśnie powietrze. Musisz się skupić. Ptaki to mądre zwierzęta, podobno niektóre potrafią nawet czytać w myślach. Ale oprócz tego, że są mądre, są też płochliwe. Nie umiem ci dokładnie powiedzieć, co masz pomyśleć, co zrobić i jak się zachowywać, dlatego, że to tak naprawdę dzieje się u każdego inaczej, każdy ma swój własny sposób. Jedyne co mogę ci powiedzieć to, że po prostu musisz go wytropić i do niego przemówić, musisz zrobić to, co podpowie ci twoja podświadomość. Spróbuj.
Wstałam. Pokiwałam głową i zamknęłam oczy. Przyłożyłam dłonie do skroni. Stało się to samo, co miało miejsce, gdy Aishe na mnie skoczyła. Czas jakby zwolnił, wszystkie dźwięki ucichły. Słyszałam jedynie wiatr, jego świszczące śpiewy i trzepot ptasich skrzydeł. Krakania, świergoty, świsty wielu, wielu ptaków brzmiały w mojej głowie. Czułam coś jakby podniecenie i sympatię połączone w jedno wspaniałe uczucie. Pieśń wiatru i trzepoty piór były odgłosami, które wprowadzały mnie w zadumę, dziwny, ale przyjemny trans. Jednak stopniowo to omamienie, które czułam, zaczęło znikać. Odgłosy stawały się wyraźniejsze, silny, chłodny wiatr muskał moją skórę. Krakania ptaków było coraz głośniejsze, bliższe. Wszystkie te odgłosy nagle zaczęły znikać, jeden po drugim, aż w końcu wokół mnie zrobiło się cicho. Ostrożnie otworzyłam oczy. Rozejrzałam się. Nigdzie nie było ani jednego ptaka. Zero. Po prostu mi się nie udało. Spojrzałam na Omaszę. Widząca rozglądała się dookoła zszokowana.
- Co się stało? Przecież nie wezwałam żadnego...
Omasza pokręciła głową.
- Spójrz. - powiedziała oszołomiona wskazując na drzewa otaczające polanę.
Zdziwiona jeszcze raz się rozejrzałam. Dopiero teraz je zobaczyłam. Setki różnych ptaków siedziały na drzewach i na ziemi, jednak żaden z nich nie przekroczył linii drzew. Patrzyły na mnie z zaciekawieniem swoimi ciemnymi oczami, badając, czy mogą mi zaufać. Ani jeden z nich nie wykonał praktycznie żadnego ruchu. Spojrzałam zdruzgotana na Omaszę, nie wiedziałam co mam zrobić. Ale widząca również wydawała się tak zszokowana tym, co widziała, że nie potrafiła nic powiedzieć. Popatrzyłam na zwierzęta.
- Emmm... Cześć... Jestem Liv... - nie no po prostu inteligencja na poziomie przedszkolaka albo i gorzej...
Jeden z ptaków, całkiem spory kruk, podleciał do mnie i ku mojemu przerażeniu, usiadł mi na ramieniu. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak smoła oczami. Nie wiedziałam czemu, ale było w nich widać coś ludzkiego, mądrość... Uważnie mi się przyjrzał, po czym uniósł swoją główkę i głośno zakrakał. Naraz wszystkie ptaki zgromadzone na łące poderwały się do lotu, wydając właściwe dla siebie odgłosy. Zaczęły krążyć wokół polany wywołując silny wiatr. Krążyły tak przez parę sekund, po czym jeden po drugim zaczęły odłączać się od pozostałych, aż w końcu wszystkie odleciały. Został tylko jeden - duży, czarny kruk, ten sam, który wcześniej się mi przyglądał. Wyciągnęłam dwa palce, aby mógł na nich przysiąść. Ptak skorzystał z zaproszenia. Zauważyłam, że trzyma coś w dziobie. Podstawiłam wolną dłoń pod jego dziób, a kruk upuścił na nią to, co w nim miał. Była to stokrotka. Ptak zakrakał, po czym poderwał się do lotu. Po paru sekundach już go nie było. Zdziwiona chwyciłam stokrotkę i uważnie jej się przyjrzałam. Niby zwykły kwiatek, ale czułam, że jest on symbolem czegoś ważnego.
- Niebywałe... - usłyszałam obok siebie.
Spojrzałam na Omaszę, która nadal nie mogła wyjść z szoku.
- Co to w ogóle było...?
- Właśnie zyskałaś kolejną umiejętność... Ten kwiatek to symbol zaufania i oddania ze strony wszystkich ptaków.
Pokiwałam głową.
- Nie mogę uwierzyć jak za pierwszym razem można wezwać tyle tych zwierząt... Twoja pra pra babcia miała tą umiejętność, ale pomimo wielu ćwiczeń nigdy nie wezwała więcej niż dziesięć ptaków... A ty? Ich było przynajmniej z kilkaset, to jest niesamowite... Przy odrobinie treningów z pewnością będzie to twoją mocną stroną.
- To chyba dobrze...
- Ależ to cudownie, nigdy czegoś takiego nie widziałam... Niesłychane... - zastanawiała się dalej Omasza.
- To... Co teraz robimy?
- Myślę, że na razie trochę poćwiczymy umiejętności, które już odkryłaś. Nie wiem... Może być panowanie nad powietrzem, czy coś tam... - mówiła nieskładnie.
Najwyraźniej nadal nie mogła wyjść z podziwu. Z resztą ja tak samo...
Pokiwałam głową.
- Nie będę już ci tłumaczyć jak masz zapanować nad powietrzem, bo już to wiesz. Powiem tylko, że za każdym razem, kiedy odkryjesz nową umiejętność, najpierw dzieje się coś takiego, co… Jakby to powiedzieć… Jest symbolem nabycia kolejnej umiejętności. Na przykład ten moment, kiedy ptaki zaczęły nad nami krążyć, albo kruk dał ci stokrotkę, albo ten taniec z wiatrem… O to mi właśnie chodzi. Potem już możesz swobodnie korzystać z tej umiejętności.
Ponownie kiwnęłam głową.
- Dobrze, teraz posłuchaj. Powietrze jest często lekceważonym żywiołem. Ten kto nie doświadczył jego siły, zazwyczaj uważa je za mało ważne. Ale jest całkiem odwrotnie. Jeśli umiesz odpowiednio nim władać, możesz wykorzystać je praktycznie do wszystkiego. Do walki, żeby się ochłodzić, żeby dosięgnąć czegoś, co jest wysoko, a przy odrobinie wysiłku nawet wznieść się w powietrze. Zaczniemy od zastosowań w walce. Razem z twoją pra pra babcią, która w przeciwieństwie do Lindy miała tę umiejętność, opracowałyśmy parę przydanych manewrów. Pierwszy, bardzo łatwy, to tak zwane ostrze. Chyba łatwo się domyślić na czym to polega. Silnym ruchem ramienia tworzysz ostrze z powietrza. Jednak tu musisz byś uważna, bo takie coś może nawet przeciąć człowieka na pół. Nie potrzebna jest do tego jakaś wielka siła fizyczna. Wystarczą chęci i współpraca z powietrzem. Spróbuj, na razie nie za mocno. - poleciła.
Ćwiczyłyśmy przez następne parę godzin. Szło mi, no, nie powiem, całkiem dobrze, a Omasza co chwila powtarzała: ,,Niemożliwe... Pierwszy raz i już ci wychodzi…?’’.
Oprócz ostrza, widząca pokazała mi też jak zrobić ,,ramię’’ z powietrza, jak wywołać wir, osłonę, jak kogoś ,,zdmuchnąć’’ i wszystko to ze mną przećwiczyła. Nie zabierałyśmy się za żadną inną umiejętność, Omasza stwierdziła, że wszystko w swoim czasie i za resztę weźmiemy się potem.
W końcu widząca powiedziała:
- Lepiej już wracajmy. Rano będziesz nieprzytomna, słońce za parę godzin wschodzi. Nic się nie odzywaj i idź za mną. Tylko pamiętaj, nic nie mów. Te tereny nie są najbezpieczniejsze…
Lekko wystraszona pokiwałam głową. Omasza ruszyła między drzewa, a ja podążyłam za nią.
Szłyśmy dłużej niż poprzednio, bo zmęczenie dawało nam się już we znaki i co jakiś czas musiałyśmy przystawać, żeby złapać tchu.
Kiedy nareszcie znalazłyśmy się na polanie pożegnałam się z Omaszą i podziękowałam jej za trening, po czym ruszyłam w stronę swojego namiotu. Pomimo wyczerpujących ćwiczeń znalazłam jeszcze trochę sił na umycie się, po czym ubrana w koszulę nocną, ułożyłam się na materacu. Usypiając myślałam o wszystkim, co dzisiaj się zdarzyło, o tym, czego się nauczyłam. Bałam się nadchodzącej wojny, najchętniej już teraz uciekłabym stąd z powrotem do domu, gdzie miałam normalne, zwyczajne życie przeciętnej nastolatki, której największym zmartwieniem jest zbyt mała ilość ciuchów lub brak chłopaka. Tutaj było inaczej, zupełnie inaczej. Jakieś magiczne zdolności, wojny, widzące, mieszkanie w namiotach, ubieranie się w długie sukienki i zakładanie ton biżuterii… Ale mimo wszystko zaczęłam przywiązywać się do życia w tej osadzie… Było tu coś takiego, co kazało mi zostać. Nie byłam pewna, czy będę potrafiła tak po prostu to wszystko zostawić i wrócić do życia w mieście, gdzie w porównaniu z tym, co teraz przeżywam, codzienność jest monotonna i szara.


***

4 komentarze:

Unknown pisze...

OMG!!!!! Czemu ty masz tak cholernie
dobry talent!!!!!!!!!
Czekam na next!!!

Unknown pisze...

Rozdział BOSKi
jak zawsze
Czemu nie było Leo :'(
No ale i tak BOSKI
kocham <3 i czekam na nn

Unknown pisze...

Dziękuję za miłe komentarze. ;*
A Leo nie było dlatego, że w tym rozdziale chciałam opisać tylko ćwiczenia Omaszy i Olivii. Wiem, że trochę przeciągam ten wątek Leo i Liv, ale jakoś tak mi wychodzi... ;)
W następnym rozdziale pójdziemy już o krok dalej, ale tak, żeby Leo był w każdym rozdziale, to będzie dopiero za jakieś mniej więcej dwa rozdziały (wiem, powtarzam się).
Jeszcze raz wielkie dzięki,
Sophie H.

Iga pisze...

Extra jest ;)
mi brak Leo nie przeszkadza xD
to dziwne bo zawsze go wielbilam haha :D
dawaj nn