piątek, 16 maja 2014

Rozdział 19. ,,Już podjęłam decyzję.''

W poprzednim rozdziale:
Liv dowiaduje się, że przeznaczone jej jest zakończyć wojnę. Jednak czy dziewczyna podejmie się takiego zadania?

Siedziałam pośród drzew, opierając się o pień jednego z nich. Miałam kompletny mętlik w głowie. Nie wiedziałam co mam myśleć, co robić. Czułam się niezrozumiana, samotna. Nikt nie wiedział jak się czułam i jak bardzo to wszystko mnie przytłaczało. Byłam niemal pewna, że nie dałabym rady przeżyć na wojnie, a co dopiero ją zakończyć! Jak więc mam to zrobić? Nieważne, że już się przywiązałam do tego miejsca, teraz po prostu najbardziej chciałam wrócić do domu i znowu wieść nudne, acz spokojne życie normalnej nastolatki. Oczywiście miałam świadomość, że nigdy tak naprawdę nie będę z powrotem NORMALNA.
Do końca tego dnia siedziałam samotnie w lesie, nie poszłam na żaden z posiłków. Dużo myślałam. Jednak mimo to nie podjęłam żadnej decyzji, to właśnie martwiło mnie najbardziej. Nikt przecież nie podejmie za mnie wyboru.
Dni mijały, a ja nadal nie wiedziałam co robić. Leo cały czas gdzieś się ukrywał, Kizzy też była przygnębiona, w wiosce również wszyscy chodzili jak struci, nikt już się nie śmiał, nie rozmawiał… To było nie do wytrzymania!
Mijał piąty dzień odkąd mężczyźni wyjechali na wojnę. Siedziałam przy ognisku i kończyłam kolację. Ogień cichutko potrzaskiwał, a wokół roznosił się cudowny zapach dymu i drewna. Wieczór był ciepły, bardzo przyjemny. Jednak, podobnie jak reszta ludzi, nie umiałam się nim cieszyć. Tyle, że oni martwili się z innego powodu niż ja. Na polanie panowała cisza. Rozejrzałam się. Nie, to było zbyt smutne. Wszyscy siedzieli bez słowa jedząc swoje porcje, nikt się nie śmiał, nie było też słychać żadnych rozmów. Było zupełnie inaczej niż zwykle. A najgorsze, że czułam się temu winna. Z irytacją wstałam, bez słowa oddałam mój talerz i ruszyłam w stronę mojego namiotu. Zapaliłam lampę naftową i ułożyłam się na materacu. Co miałam zrobić? Przeleżałam tak przez następną godzinę. Kolacja już dawno się skończyła, ludzie wrócili do swoich namiotów i gotowali się do snu. Powoli wyszłam na zewnątrz. Lampy przyczepione do drewnianych słupów stojących między namiotami, oświetlały opustoszałą wioskę. Zaczął wiać lekki, chłodny wiatr. Było zupełnie cicho. Stałam przed namiotem i rozglądałam się. Było mi trochę zimno, ale nie weszłam do środka. Coś kazało mi tu stać. Intuicja. Dar.
Po paru minutach zobaczyłam, jak spomiędzy drzew, koło ogniska, wychodzi, a raczej wypełza, jakiś człowiek. Nie widziałam go dobrze, ponieważ był daleko.
- Halo! Pomocy! zaczął krzyczeć.
Przerażona rzuciłam się biegiem w jego stronę. Uklękłam przy nim. Był cały zakrwawiony, miał rozcięty policzek, a jego podarte ubranie ubrudzone było ziemią. Wyglądał jakby zaraz miał zejść. Spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Oni zostali pojmani! - krzyknął słabo.
Nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
Z namiotów zaczęli wybiegać zdziwieni ludzie. Widząc leżącego na ziemi człowieka, rzucili się na pomoc. Kobiety szybko zaniosły go do Omaszy. Widząca od razu się nim zajęła. Opatrzyła jego rany, dała jeść i pić. Cała wioska z niecierpliwością czekała przed namiotem widzącej. Kiedy przybysz usnął, Omasza wyszła na zewnątrz. Wszyscy otoczyli ją ciasnym kołem i zaczęli wypytywać o obcego.
- Nie znam tego człowieka, na pewno nie pochodzi z naszej wioski. Jest w ciężkim stanie, stracił dużo krwi. Nie wiem czy przeżyje. Jednak to co mnie zastanawia, to że cały czas powtarza: ,,Oni zostali pojmani! Ratujcie ich, bo zginą! Są u Gunariego!’’…
Nagle jakby umysł mi się rozjaśnił. Już wiedziałam o co mu chodziło. Ludzie chyba również zrozumieli.
Zamknęłam oczy. To przeze mnie. To ja powinnam iść walczyć, a nie oni. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam z powrotem do swojego namiotu. Byłam na siebie wściekła. Chodziłam po namiocie w tę i nazad przez następne dwadzieścia minut. W końcu usiadłam na materacu i zakryłam twarz dłońmi. Już podjęłam decyzję.

***

Siedziałam przy skrzyni w swoim namiocie i wpakowywałam kolejne rzeczy do dużego materiałowego plecaka. 

(coś takiego tyle, że większy, no i przepraszam za jakość zdjęcia, ale to po prostu najbardziej odpowiada mojemu wyobrażeniu)

Księga o Darze, pamiętnik babci, sztylet, nóż, rzemyk, jedzenie, ubrania, trochę biżuterii, bukłak z wodą, koc, gumka do włosów, mały kociołek, rysunek mojej babci oraz parę innych rzeczy - to wszystko znalazło się w środku. Na spodnie po mojej babci oraz bluzkę (również po babci), nałożyłam pelerynę, którą dostałam od Omaszy razem z jedzeniem i innymi rzeczami. Gotowa, założyłam kołczan naramiona (miał szelki), a w rękę wzięłam łuk, zgaszoną lampę naftową oraz przygotowany wcześniej list. 
Ostrożnie wyszłam z namiotu i jak najciszej podbiegłam do namiotu Kizzy. Stanęłam przed wejściem. Z wewnątrz słychać było cichutkie pochrapywanie. Westchnęłam i z bólem wrzuciłam zgiętą w pół kartkę do środka. Odwróciłam się na pięcie i ze łzami w oczach szybko ruszyłam w umówione miejsce. Omasza już na mnie czekała.
- Podjęłaś dobrą decyzję, nie pożałujesz tego. Tu jest twój koń. Wystarczy, że będziesz mu dawać się napić i zjeść, nic więcej nie musisz z nim robić. Jazdy szybko się nauczysz. To chyba już wszystko. Wiesz co robić, wierzę, że ci się uda. I pamiętaj, ufaj swojej intuicji. - powiedziała z powagą.
Przytaknęłam. Omasza pomogła mi przymocować plecak za siodłem, po czym wsiadłam na konia.
- Pamiętaj, musisz uwierzyć w siebie. Jesteś bardzo potężna, potężniejsza od innych, czuję to. Nie zapominaj o tym, to ważne. No dobrze… A więc powodzenia. Wróć jak najszybciej. - widząca uśmiechnęła się lekko, po czym skierowała się w stronę swojego namiotu. A ja? A ja konno ruszyłam w głąb lasu.
Kiedy odjechałam już wystarczająco daleko, zrobiłam to, co poradziła mi Omasza. Zatrzymałam konia, zamknęłam oczy i pomyślałam białym ogromnym kruku. Usłyszałam trzepot skrzydeł, po czym ptak usiadł mi na ramieniu.
- Zaprowadź mnie do osady Gunariego. - rozkazałam.

Krukk głośno zakrakał. Jak na zawołanie koń ruszył w nieznanym mi kierunku. Odgłosy wydawane przez białego ptaka stawały się coraz odleglejsze. Zrobiłam wydech i mocniej ścisnęłam wodze. Zaledwie około godzinę temu dokonałam wyboru. Wiedziałam, że zrobiłam dobrze, jednak bardzo się martwiłam. Nie było nikogo obok mnie. Byłam sama. Księżyc w pełni świecił bardzo mocno, oświetlał mi drogę. Spojrzałam na niego i z niewiadomyh sobie powodów, uśmiechnęłam się. A może jednak nie byłam sama?


♥♥♥
Szczerze? Jestem zadowlona z tego rozdziału. ;)
W komentarzach pod ostatnim postem
bardzo mnie zmotywowałyście i utwierdziłyście
w przekonaniu, że warto ro ciągnąć. ;*
Kocham Was za to i dziękuję. ♥
Co prawda mało osób to czyta, ale może
kiedyś... No i mam jeszcze prośbę: 
NIECH KAŻDY, KTO CZYTA MOJEGO BLOGA,
DODA POD TYM POSTEM KOMENTARZ!!!!
Bardzo proszę, to naprawdę ważne!!!
♥♥♥
Kocham, 
Sophie Holt ;)


6 komentarzy:

Iga pisze...

Cudny :*
fajne zakończenie i wgl... ;)
dawaj next <3

Unknown pisze...

Boski Rozdzial ;***
Jak zawsze swietny ;****
Chcialabym powiedziec ze jestem tym Anonimkiem Julka<33 Zalozylam sabie kato na google i mamwlasnie taki nik jak powyzej !!!Czasami tez jeszcze bede pisac z Anonimka !!! Ale to tylko w wyjatkowych sytuacjach;DD
Ciesze sie ze postanowilas ciagnac te opowiadanie Bo Jest BOskie , FENOMENALNE ;***
Masz talent ;***
Czekam na nastepny;**
Caluski <33

Unknown pisze...

Rozdział jest BOSKI
mam nadzieję ze Liv nic sie nie stanie
też sie cieszę że prowadzisz dalej Bloga
Kocham <3 i czekam na nn

Iga pisze...

zostałaś nominowana do Libster Award szczegóły na http://kick-never-say-never.blogspot.com/ :)

Anonimowy pisze...

Piszesz genialnie *.* czekam na następny rozdział ;>

Unknown pisze...

Sorka, że nie komentowałam ale tak wyszło :)
Już czytam następny.
Rozdział jest świetny :)
Kocham!