piątek, 28 marca 2014

Rozdział 11. Powrót do wioski

Kiedy się rano obudziłam poczułam, że coś liże mnie po twarzy. Otworzyłam oczy. Stał nade mną wilk. Widząc, że się obudziłam zaczął hasać w tę i z powrotem. Roześmiałam się. Wyglądał jak jakiś psychiczny pies. Nie przestając się uśmiechać rozejrzałam się. Wszystkie rzeczy były już schowane do worka z szelkami, który miała na plecach Omasza.
- Wstawaj, już musimy iść. Ja idę jeszcze w jedno miejsce, ale zanim to zrobię odprowadzę cię do wioski. - powiedziała.
Przytaknęłam na znak, że rozumiem i podniosłam się na nogi. Omasza ruszyła między drzewa. Po około dziesięciu minutach marszu powiedziała:
- Jeśli będziesz iść cały czas prosto, za parę minut dojdziesz do wioski od strony ogniska. Ja już muszę iść, wrócę jutro nad ranem. Dowidzenia. - powiedziała.
Uśmiechnęła się lekko i ruszyła w głąb lasu. Zaczęłam powoli iść. Wilk cały czas mi towarzyszył truchtając wesoło dwa metry przede mną. Nie wiem czemu, ale nie miałam ochoty na razie wracać do wioski. Od razu byłoby zamieszanie i w ogóle... Przecież nie było mnie dwa dni, możliwe, że pomyśleli sobie, że coś mnie pożarło podczas tego spaceru. Postanowiłam, że póki co okrążę wioskę i pójdę na polanę, na której zrywałam kwiaty. Tak też zrobiłam. Jeszcze przez następne parę minut szłam prosto, a potem skręciłam w lewo. Szłam w stronę jeziorka, do którego poszłam z... Leo... No właśnie z Leo... Zastanawiałam się co tak naprawdę między nami jest. Zaczęliśmy się dogadywać, więc chyba przyjaźń, ale ten pocałunek? Wszystko komplikował... Poza tym nawet nie wiedziałam, czy mogę mu zaufać... Przecież on ani trochę nie szanuje dziewczyn, są dla niego zabawką, którą się trochę pobawi, a potem się ja wyrzuca... Nie chciałam się zawieść... Kolejny raz się zawieść. Za każdym razem, kiedy poznawałam jakiegoś fajnego faceta, on pobył ze mną dwa dni i już chciał do łóżka. Dobrze, że trenowałam karate, bo zdarzało się , że kiedy mu odmawiałam stwierdzał, że skoro nie dobrowolnie, to zrobimy to z przymusu... No i wtedy trzeba było go trochę skopać, żeby się odwalił i tyle. Za każdym razem to samo. Miałam uraz do facetów, kiedy jakikolwiek zaczynał mnie podrywać po prostu go spławiałam. A to jakąś ripostą, a to siłą... Zawsze jakiś sposób się znalazł. Nie chciałam znowu musieć tego robić. Ale Leo wydawał się jakiś inny. Pomimo tego co odwalił pierwszego dnia mojego pobytu w tej wiosce wydawał się jakiś taki bardziej... Normalny... Sama już nie wiedziałam co myśleć.
No i tak sobie myślałam, aż do czasu, kiedy znalazłam się tuż przy polanie. Już miałam wyjść zza linii drzew, kiedy nagle usłyszałam płaczliwy głos mojej przyjaciółki:
- Leo, gdzie ona może być?! Szukałam już wszędzie, nie ma jej! Ona na pewno nie żyje! - rozpłakała się Kizzy - Czemu jesteś taki spokojny?!!! Nie rozumiesz, że je NIE MA!!! NIE MA JEJ!!! Zniknęła!!! Już nigdy jej nie zobaczymy, rozumiesz?!! Nigdy!!! No chyba, że kiedyś ktoś znajdzie jej ciało i do nas przyniesie!! Leo, trzeba poprosić tatę, żeby pomógł!!! Leo, zróbmy coś!!! No Leo!!! Leo, odezwij się!!! - krzyczała Kizzy trzęsąc się w histerycznym płaczu.
 Leo natomiast nic. Jakby nieobecny, smutny, ale obojętny. Jak człowiek w depresji. Patrzył w niebo, widocznie nie miał zamiaru odpowiadać swojej siostrze.
- Leo!!! Ty nic nie rozumiesz!!! Ty miałeś mamę, ale ja nie!!! A ona jest właśnie taka, jaka powinna być mama! Gdybym miała wybierać, właśnie taką mamę bym chciała! - krzyknęła, a po jej policzku popłynęła kolejna duża łza.
Łzy mi do oczu napłynęły, nigdy nie przepuszczałam, ze kiedykolwiek tak się poczuję. Wzruszenie ścisnęło mi gardło, nie wiedziałam co powiedzieć. To wspaniałe uczucie wiedzieć, że ktoś ci ufa, docenia cię, lubi, że ktoś pomimo tego, że to nieprawda, traktuje cię jak członka rodziny...
- Kizzy... - powiedziałam cicho wychodząc z cienia.
Po moim policzku popłynęła jedna łza, za nią następna... Nie umiałam ich powstrzymać. Uśmiechnęłam się. Kizzy momentalnie rzuciła mi się na szyję. Zaczęła strasznie płakać.
- Liv, ty żyjesz! Myśleliśmy, że ty już jesteś całkiem martwa! Tak się bałam! Całą noc cię szukałam! I Leo cię szukał... I w ogóle, patrzyliśmy wszędzie! A ciebie nigdzie nie było! Nie znikaj już tak, dobrze? - wyłkała dziewczynka.
Uśmiechnęłam się szeroko trzymając ją na rękach. Spojrzałam na Leo, który stał nie mogąc skojarzyć, co się właśnie stało. Kizzy zeszła na ziemię i trzymając mnie za rękę z uśmiechem spojrzała na Leo.
- Widzisz, żyje. - powiedziała uśmiechając się i pociągnęła mnie za rękę w jego stronę. Stanęliśmy zaledwie jakieś pół metra od siebie.
Leo spojrzał na mnie. Wyraz zdziwienia na jego twarzy przekształcił się w uśmiech. Nagle mocno mnie przytulił.

- Ty żyjesz! Nigdy więcej nie wychodzisz nigdzie bez powiadomienia mnie! - szepnął mi do ucha.
Przytaknęłam. Wzruszyło mnie to powitanie, nie sądziłam, że aż tak im na mnie zależy.
- Cieszę się, że was widzę. - powiedziałam odsuwając się od Leo.
Kizzy uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Wiesz co wyszło z tym konkursem na wianek? W końcu nie wygrałam... Wygrała Kosma... No ale ja tam uważam, że mój wianek był całkiem ładny i chciałam ci go dać, ale... - nagle przerwała.
Przylgnęła do mnie i szepnęła z przerażeniem:
- Liv, tam jest... Tam jest wilk...
Szybko spojrzałam w kierunku, w którym patrzyła Kizzy. Rzeczywiście, w krzakach siedziała jakiś ogromny zwierz. Patrzył się na nas wrogo obnażając kły. Wyglądał dokładnie jak ,,mój’’ wilk! Już chciałam powiedzieć, że ten on nam nic nie zrobi, jednak Leo mnie uprzedził. Szybko wyciągnął swój sztylet i szepnął:
- Schowajcie się za mnie.
W tym momencie wilk wyszedł z zarośli warcząc. Marszczył przy tym nos i pokazywał zęby. Wyglądał naprawdę przerażająco i zastanawiałam się, czemu był taki zły. Może po prostu mnie bronił. W obawie, że Leo coś mu zrobi szybko podeszłam do wilka.
- Leo, nie! On nam nic nie zrobi!
- Liv, co ty robisz?! Odsuń się od niego! - krzyknęła przerażona Kizzy.
- Nie, patrzcie. On jest milutki, tylko was nie zna. - powiedziałam głaszcząc wilka, on na to polizał mnie po ręce i zaczął machać ogonem.
Leo opuścił rękę ze sztyletem i spojrzał na nas nie wiedzą co się dzieje.
- Znalazłam go w lesie, krwawił. No więc mu pomogłam i się zaprzyjaźniliśmy. A potem Omasza mnie znalazła i przyprowadziła tutaj.
- Ale... Ale fajnie... On nie gryzie? - spytała niepewnie Kizzy.
- Nie. Jeszcze cię nie zna, ale jest bardzo spokojny, nie gryzie.
Kizzy przyjrzała mu się.
- Ładny... A czemu on jest biały?
- Nie wiem... Taki się urodził...
Wilk spojrzał na Kizzy i wyciągnął szyję. Pociągnął dwa razy nosem. Potem znowu. Postawił jeden krok, drugi, trzeci... W końcu stanął przy Kizzy i niepewnie powąchał jej rękę. Potem spojrzał na mnie.
- To jest Kizzy, nie gryź jej, ona jest dobra. - powiedziałam spokojnie.
Wilk z powrotem spojrzał na rękę dziewczynki, po czym zaczął powoli machać ogonem. Polizał ją po ręce. Kizzy zaśmiała się.
- Łaskoczesz wilczku! Mogę go pogłaskać?
Kiwnęłam głową na co Kizzy ostrożnie zaczęła gładzić go po głowie. Wilkowi najwyraźniej się to spodobało, bo przewrócił się na plecy, żeby głaskać go po brzuchu. Kizzy znowu się zaśmiała.
- Ale on jest fajny! A czemu miał tą ranę? - powiedziała gładząc go.
- Możliwe, że jakiś inny zwierzak zranił go podczas walki... Takie rzeczy się zdarzają.
- Ty... Ty zaprzyjaźniłaś się z wilkiem? Białym wilkiem? - odezwał się nagle zdezorientowany Leo, który cały czas stał z sztyletem w ręce.
Spojrzałam na niego. Śmiesznie wyglądał, kiedy tak niczego nie ogarniał.
- No tak...
Leo tylko zmrużył oczy i spojrzał na mnie badawczo, ale nic nie powiedział. Schował sztylet i dalej przypatrywał się wilkowi.
Na polanie byliśmy jeszcze przez jakąś godzinę. Kizzy już aż tak bardzo nie bała się wilka, ale za to on jakby się czasem jej bał. Nie wiem czemu.
Leo natomiast nic się nie odzywał. Co jakiś czas spoglądał na mnie, a tak to cały czas nad czymś myślał. Kiedy wszyscy razem wracaliśmy do wioski też nic nie mówił. Bałam się trochę reakcji innych na pojawienie się wilka, ale całe szczęście problem sam się rozwiązał. Kiedy byliśmy już bardzo blisko wioski wilk uniósł głowę i pociągnął kilka razy nosem. Potem polizał mnie po ręce i zawrócił.
- Gdzie on i... - zaczęłam.
- On wróci, po prostu boi się ludzi. - przerwał mi Leo. Kiwnęłam głową i szłam dalej. Nie miałam pojęcia skąd on wie, że wróci, ale nawet gdyby wilk nie miał takiego zamiaru, to przecież i tak nie miałam prawa go zatrzymywać.
Kiedy wyszliśmy na polanę większość osób na nas spojrzała. Od razu zaczęli coś do siebie szeptać. Nie wiedziałam czemu widok naszej trójki razem był taki niezwykły... Nagle zauważyłam Aishe. Patrzyła na mnie z taką nienawiścią, złością i okrucieństwem, że aż się przestraszyłam. Przełknęłam ślinę i schowałam się trochę za Leo. On popatrzył na mnie ze zdziwieniem i spojrzał w stronę, w którą ja patrzyłam. Kiedy zorientował się, że mój wzrok pada na Aishe, jego usta zwęziły się w cienką linię, a pięści zacisnęły się. Miałam nadzieję, że nie domyślił się, że Aishe mi groziła, bo gdyby tak się stało, nie byłoby przyjemnie.
Minęliśmy Aishe i jej przyjaciółeczki i poszliśmy dalej aż do ogniska, gdzie kobiety właśnie przygotowywały się do obiadu. Przez cały czas czułam na sobie ciekawskie spojrzenia innych ludzi, co było dosyć nieprzyjemne.
- Leo, Kizzy, ja już pójdę, oni cały czas się na nas gapią! - szepnęłam do moich przyjaciół.

Ci  jednocześnie pokiwali głowami, a ja odeszłam, zastanawiając się, co może mi zrobić Aishe. Doszłam do wniosku, że prawdopodobnie może mnie zabić, lub okaleczyć, ale na razie postanowiłam się tym nie przejmować. Poszłam po moją porcję i usiadłszy wcześniej na trawie, zaczęłam jeść. Kiedy skończyłam jeść od razu szybko poszłam do mojego namiotu i w obawie o moje życie i zdrowie, zostałam w nim aż do wieczora.

Witam!
Przepraszam, że rozdział dodany
jest tak późno, ale niestety miałam
niespodziewaną wycieczkę i nie
bardzo miałam kiedy dodać. 
No ale nareszcie jest!
Trochę nudny, ale jest. W następnym 
powinno być ciekawiej, więc
może Wam to wynagrodzę. ;)
Dziękuję za komentowanie!!!
Jesteście super! ;D
♥♥♥
Sophie H.

wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 10. Lekcja w lesie

Kiedy się obudziłam Omasza gotowała coś w kociołku. Wokół rozchodził się piękny zapach dymu i czegoś jeszcze, ale nie wiedziałam czego. ,,Mój’’ wilk nadal smacznie spał oparty o mnie. Delikatnie zdjęłam jego głowę z mojego brzucha. Starałam się go nie obudzić, co niestety się nie udało. Wilk ziewnął, wstał, polizał mnie po ręce, przeciągnął się po czym najzwyczajniej w świecie poszedł gdzieś w krzaki. Domyśliłam się, że pewnie chce iść znaleźć sobie coś do jedzenia. Wstałam i podeszłam do Omaszy.
- Dzień dobry. Co gotujesz? Pachnie cudownie... - stwierdziłam pociągając nosem.
- Zupę z igranki.
- A co to igranka?
- To taka roślina, która daje owoce podobne do wiśni, tyle że mniejsze. Dobrze działają na ból brzucha lub dreszcze. Spróbuj. - powiedziała Omasza nalewając mi trochę zupy z kociołka. Wzięłam od niej łyżkę.
Zupa była pyszna! Taka słodko-gorzka z jakimiś małymi czerwonymi owocami.
- Pyszna!
Omasza tylko pokiwała głową i również zaczęła jeść myśląc nad czymś zawzięcie. Kiedy obie skończyłyśmy jeść powiedziała zdecydowanym tonem:
- Chodź za mną.
Odstawiłam miskę koło kociołka i ruszyłam zdziwiona za Omaszą, która zaczęła prowadzić mnie między drzewa. Po paru minutach spokojnego marszu wyszłyśmy na niezbyt dużą polankę porośniętą koniczynkami i stokrotkami.
- Nie wiem, czy odziedziczyłaś dar swojej babci, ale uważam za swój obowiązek trochę ci o tym opowiedzieć. Niedługo umrę, a nie znam żadnej innej osoby, która mogłaby cię w tej dziedzinie uczyć jeśli okazałoby się, że go posiadasz. No może oprócz twojej babci, ale jej teraz tutaj nie ma. No więc tak. - usiadłam na ziemi przed Omaszą - Historia tego daru sięga setek lat wstecz. Wszystko zaczęło się od pewnej dziewczyny, Iry. Ira była piękną dziewczyną obdarzoną niezwykłą mocą. Pewnego dnia poznała Lucasa, mężczyznę który od razu zawładnął je sercem. Ira była z nim szczęśliwa i kochała go całą sobą, jednak Lucas znany był ze swojej niestabilności w kwestii uczuć. Zostawił Irę dla młodszej od niej Milano. Zrozpaczona Ira uciekła do lasu i zamieszkała między wilkami. Ponieważ zawsze pragnęła mieć córkę, za pomocą swojej magii stworzyła mała dziewczynkę, którą nazwała imieniem Jofranka. Kiedy Jofranka miała siedemnaście lat okazało się, że ona również ma swego rodzaju magiczne umiejętności. Była to pierwsza kobieta posiadająca ten dar. A więc uprzedzając pytania: owszem, jesteś spokrewniona i z Jofranką i z Irą. Ira została przez grupę Gunari uznana za najważniejszą boginię i dlatego czasem mówi się na nich Ludem Iry. A tak poza tym, czy Linda mówiła ci, że dawno temu grupa Perhana i grupa Gunari stanowiły jedność?
- Że co?! Czemu moja babcia mi nie powiedziała?! - zawołałam.
- Możliwe, że sama nie wiedziała. Kiedyś ta grupa nazywała się grupą Aladyna. Aladyn był władcą tej grupy. Aladyn miał dwóch synów: Tamana i Boldo. Aladyn powiedział, żeby bracia razem rządzili grupą. Jednak tamci pokłócili się o kobietę i podzielili grupę na dwie części. Taman dostał większą część, a Boldo mniejszą. Potem Taman miał syna Yanko i córkę Drinę, a Boldo syna imieniem Nicu (czyt. niku). Potem Yanko miał syna Ferkę, a Nicu Karpio. Następnie Ferka miał syna Perhana, a Karpio miał Gunari. No i potem Perhan miał z jednego małżeństwa Toniego, a z drugiego Leo i Kizzy, a Gunari nie ma jeszcze dzieci. No i tak to się prezentuje. Twoja babcia wyjechała stąd jeszcze zanim Gunari i Perhan zostali władcami w swoich grupach, ale ja ją o wszystkim na bieżąco informowałam.


Podkreślone na różowo - kobiety
Podkreślone na niebieko - facieci

- Aha... I przez jedną kobietę dziesiątki ludzi nienawidzą się nawzajem? Przecież to bez sensu! Jedna kobieta i tyle zamieszania? A inni w ogóle wiedzą o tym? Chodzi mi o mieszkańców wioski...
- Nie. Nawet Kizzy o tym nie wie. Leo i jego przyrodniemu bratu Perhan o tym powiedział, ale w przypadku Kizzy uważał to za zbędne.
- A nie uważasz, że ona powinna wiedzieć?
- Powinna, ale lepiej jej nie mów. Lepiej, żeby o swoich korzeniach rozmawiała z kimś, kogo również to dotyczy.
- Masz rację... A ta grupa... Czekaj... Ona się nazywała jakoś ,,grupa łotra Punka’’, czy coś takiego... Co to za grupa?
- Ta grupa od zawsze kłóciła się z grupą Perhana. Tak ogółem mówiąc są cztery grupy. Grupa Gunari, grupa Perhana, grupa Punka oraz taka najmniejsza grupa, grupa Tobara. Najsłabszą grupą jest grupa Tobara, dalej jest Gunari, a potem na jednym miejscu Perhan i Punk. Punk jest nieuczciwym i złym człowiekiem, któremu tylko władza w głowie. Dlatego zaatakował osadę Toniego. Osada Toniego, osada przyjaciela Perhana, Stevo i ta główna osada, osada Perhana są zamieszkiwane przez grupę Perhana i wszystkie tereny wokół nich należą do tej grupy. Punk zazdrości Perhanowi takiego terytorium i chce go przejąć. To może skończyć się wojną... - powiedziała ze zmartwieniem Omasza.
Chwilę panowała cisza, ale potem do głowy przyszło mi jedno pytanie.
- A ty, z której grupy się wywodzisz?
Omasza spojrzała na mnie i powiedziała:
- Ja nie wywodzę się z żadnej. Zanim Linda się wyprowadziła mieszkałam w grupie Gunari, ale kiedy ona wyjechała, miałam wizję, że za kilkanaście lat w grupie Perhana pojawi się wnuczka Lindy i dlatego przeprowadziłam się tutaj.
- Czyli przeprowadziłaś się tylko dlatego, że ja miałam tutaj przybyć? Jejku, dziękuję... - milczałam chwilę - Ale jeśli nie wywodzisz się z żadnej grupy, to skąd jesteś?
Omasza westchnęła i zaśmiała się.
- Jesteś bardzo dociekliwa... Nie wychowałam się tutaj. Wychowały mnie wielkie widzące i czarownice. Nie takie, które rechoczą i latają na miotłach, mieszkają w wysokiej wieży na bagnach razem ze swoim czarnym kotem, nie... To były inne czarownice...
Pokiwałam głową.
- A tak wracając, to czy grupa Perhana też czci Irę? Przecież skoro kiedyś to była jedna grupa, to chyba wierzenia mają podobne...
- Nie... To wszystko się pozmieniało... Ludzie Perhana czczą innych bogów, mają inne zwyczaje... Poza tym Ira stała się najważniejszą boginią w tamtej grupie dopiero, kiedy prababcia twojej babi się urodziła i okazało się, że posiada ten dar. Wtedy przybyłam ja i im wszystko opowiedziałam. Ale moment, odbiegłyśmy od tematu. Miałam ci opowiedzieć o darze.
Kiwnęłam głową.
- Każda osoba z darem ma jakąś niezwykłą umiejętność. Czasem oprócz tej jednej umiejętności, pojawiają się inne. U twojej babci główną z nich było zatrzymywanie czasu wokół siebie. Natomiast tymi pozostałymi było: umiejętność porozumiewania się z innymi poprzez pojawianie się w ich snach, umiejętność wyczytywania w oczach danej osoby informacji o jego charakterze lub przeszłości, umiejętność panowania nad wiatrem... Twoja babcia potrafiła też bardzo dobrze widzieć w ciemności, uczyłam ją też rzucania niektórych czarów, klątw i uroków, poza tym potrafiła uzdrawiać dotykiem i paraliżować wzrokiem. Oprócz tych umiejętności możliwe, że ma jeszcze jakieś, których nadal nie odkryła. Razem z twoją babcią trenowałyśmy te rzeczy przez lata. Twoja babcia była bardzo pilną uczennicą i szybko się uczyła. Mam nadzieję, że tobie pójdzie równie dobrze lub nawet lepiej. W skrzyni, którą ci dałam była książka, w której twtwoja babcia opisywała te i inne umiejętności, które umożliwia posiadanie daru. Czytałaś ją?
- Nie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- A więc radzę ci przeczytać. To może ci się w życiu przydać, bez względu na to, czym masz ten dar, czy nie.
Omasza zaczęła chodzić w tę z powrotem.
- A więc zaczynajmy. Może na pierwszy ogień weźmiemy zatrzymywanie czasu. Żeby tego dokonać trzeba się bardzo skoncentrować, pomyśleć o tym, co chcemy zrobić. Tutaj nie chodzi nawet o zatrzymanie czasu, bardziej o zatrzymanie wszelkich czynności i procesów, które wokół nas zachodzą. Jeśli uwierzysz, że jesteś na tyle silna, że potrafisz nad tym zapanować, uda ci się. Musisz uwierzyć, że czas jest ci podporządkowany, że jest on narzędziem w twoich rękach. A do czego wykorzystasz to narzędzie, to już twoja sprawa. Jeśli chcesz zatrzymać czas, najlepiej jest skupić się na jakimś jednym punkcie, najlepiej, żeby był to zegarek. Musisz pomyśleć o jego wskazówkach, rozkazać im, żeby się zatrzymały. Musisz napiąć mięśnie i pozbyć się wszelkich emocji. Musisz być spokojna. Wtedy się uda. Jeśli zatrzymasz czas, nikt dookoła ciebie nie będzie mógł się ruszyć, ty za to będziesz mogła. Jeśli chcesz, żeby czas znowu ruszył musisz powiedzieć ,,gunandra ya’’, co znaczy mnie więcej tyle co ,,czas start’’. Jest to w języku, którym posługiwała się Ira. Sama go wymyśliła. Masz jakieś pytania?
Zastanowiłam się.
- A jak daleki jest zasięg działania tego zatrzymania czasu?
- To zależy od mocy tego, kto to robi.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
- Dalej porozmawiamy o paraliżowaniu wzrokiem. Żeby to umieć nie trzeba mieć daru. Wystarczy siła woli. Kluczem do sparaliżowania kogoś wzrokiem jest, tak jak w przypadku zatrzymywania czasu, koncentracja, opanowanie i spokój. Jeśli będziesz niespokojna, nie wyjdzie ci. Ta sztuka wymaga umiejętności wpływania na ludzi. Musisz tak spojrzeć na kogoś, żeby ciarki mu przeszły po plecach. Musisz swoim wzrokiem sprawić, że nie będzie mógł poruszyć nawet małym palcem. Ten wzrok ma być straszny, przerażający, ma wprawić ludzi w panikę, ale i działać jak środek uspokajający. Człowiek jest przestraszony, zdezorientowany i senny. Czuje się jakby majaczył, jakby się znalazł pół przytomny w swoim najgorszym nocnym koszmarze. Nie będę tego na tobie pokazywać, bo mogłabyś się mnie za bardzo wystraszyć. Ćwiczyłam to przez lata, mam to opanowane do perfekcji. Ale może ty spróbujesz? Tylko nie na mnie, ja już jestem na to odporna. Może na jakimś zwierzęciu... Nie wiem, jak chcesz, ale radzę ci to wypróbować, przydaje się. Następną rzeczą jest sztuka wpływania na otoczenie, twoja babcia nie miała tej umiejętności, ale jej prababcia tak. Chodzi o to, żeby sprawić, że w danej sytuacji niezależnie od tego, co się stanie otoczenie, czyli pogoda i różne inne czynniki, będą działać na twoją korzyść. Czyli na przykład, że podczas jakiejś twojej podróży będzie ładna pogoda i nie będzie padać. To trudna do opanowania sztuka, ale jeśli dobrze się jej nauczy nawet nie trzeba będzie nic robić. Wszystko i tak będzie po twojej myśli. Wiesz, to nie działa na przykład na zachowanie ludzi, ale działa na pogodę i przyrodę. Dobrze, teraz przejdźmy do...
Omasza opowiadała mi o tym darze jeszcze przez następne trzy godziny. Powiedziała mi o ,,wkradaniu'' się do czyichś snów, o uzdrawianiu i o panowaniu nad wiatrem. Trochę powiedziała też o tych czarach, klątwach i urokach, ale nie dużo. Potem powtórzyła mi wszystko w skrócie od początku. Kiedy skończyła mówić było już nieźle po południu.
- Olivio, ja pójdę jeszcze poszukać paru ziół i roślin, jeśli wiesz jak, to możesz wrócić do wioski, ale to już jak chcesz.
Postanowiłam, że zostanę tu jeszcze trochę, bo po pierwsze tu było fajnie, a po drugie nie wiedziałam jak wrócić. Omasza tylko przytaknęła i poszła między drzewa. Położyłam się na koniczynach i zamknęłam oczy. Nagle usłyszałam szelest krzaków. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam w stronę, z której dobiegały odgłosy. Co ujrzałam? Wilka. No generalnie nic w tym by nie było złego, gdyby nie to, że w zakrwawionym pysku niósł mięso. Czerwony, ociekający krwią kawał mięsa. Wilk podszedł do mnie i położył go obok mnie trącając mnie nosem. Zrozumiałam, że to dla mnie. Wzruszyło mnie to. Wilk pomimo zakrwawionego pyska wyglądał jak taki słodki psiaczek, który całym sercem kocha swojego właściciela, którym właśnie teraz się czułam. Ale pomimo wszystko nie miałam zamiaru tego jeść. Ucałowałam go w czoło i porządnie wygłaskałam, po czym oddałam mu mięso. Wilk przekrzywił głowę na znak, że nie rozumie, ale zaraz potem zabrał się za pałaszowanie mięsa. Po paru sekundach już go nie było. Oblizał się i zaczął się do mnie łasić. Zabrałam się za głaskanie go myśląc jednocześnie jakby go nazwać. No bo przecież nie pozostanie bezimienny, co nie? Tak spędziłam resztę popołudnia. Kiedy słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem spomiędzy krzaków wyszła Omasza z koszem wypełnionym różnymi roślinkami.
- Olivia, już nie ma sensu dzisiaj wracać. Wrócimy juto, od razu po śniadaniu.
Przytaknęłam i ruszyłam za Omaszą w stronę miejsca, gdzie zostawiłyśmy rzeczy. Omasza szybko rozpaliła ognisko i dała nam jeść. Leżąc w oczekiwaniu na sen myślałam nad imieniem dla wilka, bo po popołudniu niczego nie wymyśliłam. Leżałam tak i myślałam aż w końcu zasnęłam. 

No i jest rozdział dziesiąty!
Sorki, że nie ma Leo,
ale już niedługo będzie...
Cierpliwości... ;)
♥♥♥
Sophie H.

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 9. Wilk i Omasza

~Olivia~

Obudziłam się. Przez materiał, z którego był zrobiony namiot przebijały się promienie porannego słońca. Wstałam z materaca i zaczęłam ubierać się w cygańskie ciuchy. Już od paru dni nosiłam te same ubrania, ale tutaj tak było. Nie zmieniało się ubrań każdego dnia, tylko przez cały tydzień chodziło w jednych. No, ale wracając. Ubrałam się i szybko przemyłam twarz wodą, która została mi w wiadrze. Wytarłam się i wyszłam na dwór. Parę osób spojrzało w moją stronę, ale zaraz potem wszyscy wrócili do swoich poprzednich czynności. W większości ludzie byli już przyzwyczajeni do mojej obecności. Zauważyłam, że kobiety właśnie znoszą jedzenie na śniadanie. Poszłam w stronę ogniska.
- Pomóc ci? - spytałam, kiedy zobaczyłam, że jedna z nich niesie cztery miski na raz i nie za bardzo sobie z tym radzi.
- Dobrze, dziękuję. - powiedziała kobieta z uśmiechem.
Wzięłam od niej dwie miski i razem ruszyłyśmy w stronę stolików, na których się to wszystko ustawiało.
- Jesteś Olivia, tak? Ja jestem Simza.
Simza... Simza... Skądś kojarzyłam to imię... Moment! Przecież, kiedy poznałam Kizzy ona się mnie spytała: ,,To ty jesteś tą kobietą, którą SIMZA znalazła koło strumienia?''.
- Moment, to ty mnie znalazłaś?
- Tak, ja. Nawet nie wiesz jak się przestraszyłam!
- Jejku, tak ci dziękuję! Gdyby nie ty pewnie bym już nie żyła! - powiedziałam.
- Ha ha, nie ma za co!                                                                  
Pomogłam Simzie wszystko poustawiać, porozmawiał z nią jeszcze prze chwilę, podziękowałam za uratowanie po czym wzięłam jedzenie i usiadłam samotnie na ziemi i zaczęłam jeść. W pewnym momencie podbiegła do mnie Kizzy.
- Słuchaj, mnie dzisiaj cały dzień nie będzie, bo dziewczyny organizują konkurs na najładniejszy wianek. Muszę to wygrać!
- Ok, to powodzenia.
- Dzięki, to pa! - powiedziała i w pośpiechu odbiegła.
Ja dokończyłam moje jedzenie i postanowiłam, że pójdę do Omaszy, bo już od dwóch dni jej nie widziałam. Ruszyłam w stronę jej namiotu. Kiedy stanęłam przed wejściem zapytałam:
- Omaszo, mogę wejść?
Żadnej odpowiedzi.
- Omaszo?
Znowu żadnej odpowiedzi.
- Omaszy nie ma. Poszła pozbierać jakieś zioła i wróci za jakieś dwa dni. Ona chodzi gdzieś bardzo daleko, chyba nawet za granicę naszego terytorium. - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam jakąś kobietę.
- Aha, dzięki że mi powiedziałaś.
- Nie ma za co. - odpowiedziała kobieta po czym odeszła.
Zamiast tego postanowiłam, że pójdę na spacer. Ruszyłam w stronę lasu. Nie szłam jeszcze nigdy po tej stronie polany, ale dzisiaj jakoś miałam ochotę pójść w jakieś nowe miejsce. Szłam między drzewami zastanawiają się nad tym co mi wczoraj powiedziała Aishe. Ona chyba była jakaś chora psychicznie... Przecież Leo nie jest jej własnością! Poza tym przecież to nie ja go pocałowałam, tylko on mnie. Zastanawiałam się tylko jak Leo mógł wcześniej nie zauważyć, że ta Aishe jest taka jaka jest. Trochę się jej bałam. Widać było, że jest zdolna do wielu rzeczy, a jeśli chodzi o Leo, to chyba na serio ma na jego punkcie jakąś obsesję... Tak więc postanowiłam, że może bezpieczniej będzie na razie się do Leo nie zbliżać. No i tak sobie dumałam idąc w nieznane przez gęsty las. Szłam tak przez około dwadzieścia minut i w końcu postanowiłam, że chyba już czas zawracać. Już miałam się odwrócić, kiedy nagle usłyszałam coś jakby skamlenie psa. Rozejrzałam się, ale nic nie dostrzegłam. I znowu ten dźwięk. Tym razem głośniej. Zaczęłam biec w stronę, z której dochodził. Dobiegłam do jakichś krzaków. Ostrożnie rozchyliłam je. Widząc źródło tego dziwnego dźwięku szybko odskoczyłam. To był wilk! Ale nie takie zwykły, to był biały wilk i do tego miał krwawiącą ranę idącą przez pół jego boku.  Widząc mnie zaczął warczeć obnażając wielkie kły. Próbował wstać, ale jedyne co mu się udało to znowu słabo zapiszczeć. Już miałam uciekać, ale wtedy żal mi się zrobiło tego biednego zwierzęcia. Wyglądał po prostu okropnie! Podeszłam do niego dwa kroki. On znowu zaczął warczeć tym razem próbując ugryźć mnie w stopę.
- Ciiiii... Nic ci nie zrobię... Spokojnie... - mówiłam uspokajająco.
Wilk warczał coraz bardziej, ale widać było, że słabnie. Uklękłam przy nim i położyłam mu ręce na głowie. W jednej chwili wilk uspokoił się i zaczął machać ogonem. W jego oczach widać było nadzieję i ból. Ten widok po prostu ściskał za gardło. Bałam się, a widok krwi mnie przerażał, ale tu chodziło o jego życie. Szybko przyłożyłam dół mojej spódnicy, żeby zatamować krwawienie. Moja spódnica miała bardzo dużo warstw, więc chwilę potem krew wsiąkła w materiał i rana nie krwawiła aż tak bardzo. Przydałoby się trochę wody, żeby przemyć tą ranę. Ale gdzie tu znajdę wodę? Przecież to środek lasu... Zamiast tego wyrwałam z ziemi trochę mchu, on podobno dobrze wsiąka ciecze. Oczyściłam go z ziemi i przyłożyłam go do rany. Siedziałam tak trzymając mech przy ranie i mówiąc uspokajająco do wilka. Był bardzo spokojny i o ile na niego spojrzałam ten słabo machał ogonem. W końcu rana całkowicie przestała krwawić. Wtedy odłożyłam mech i się jej przyjrzałam. Nie znałam się w ogóle na opatrzeniu ran, ale wiedziałam, że wszystko jest już w miarę opanowane. Szkoda, że nie wzięłam ze sobą jakiejś butelki wody, czy czegoś takiego. ,,Woda, woda, woda, woda...’’- myślałam. Wstałam i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem szukając jakiejś kałuży, strumienia, jeziorka, czy czegoś takiego. Nagle moja noga trafiła na coś mokrego. Woda! Wypływała spod jakiejś skały małym strumyczkiem i płynęła w dół ryjąc wąskie korytko. Szybko rzuciłam się do rozgrzebywania ziemi w miejscu, z którego wypływała. Kiedy odrzuciłam na bok kamień spod, którego wypływał strumyczek nagle z ziemi wytrysnęła woda. Powoli zaczęła powiększać małe korytko. Po chwili miałam przed sobą potoczek o szerokości jakichś trzydziestu centymetrów. Po prostu nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Jednak szybko przypomniałam sobie o wilku. Pobiegłam do niego i delikatnie przyniosłam go do strumyczka. Już się go nie bałam. Wyglądał na bardzo spokojnego. Widać zrozumiał, że chcę mu pomóc. Szybko obmyłam ręce i zaczęłam polewać ranę wodą i czyścić ją nie zakrwawionym brzegiem spódnicy. Po paru minutach rana była czysta, usunęłam z futra zaschniętą krew i brud. Nie miałam pojęcia co mogę jeszcze zrobić, więc po prostu ułożyłam wilka na mchu i zabrałam się za czyszczenie przesiąkniętego krwią boku spódnicy co jakieś czas spoglądając co robi mój nowy przyjaciel. Wilk lizał ranę cicho popiskując. W końcu położył głowę na łapach i zasnął. Moja spódnica była już maksymalnie wyczyszczona, więc usiadłam obok wilka i gładząc jego białe futro myślałam o wszystkim i niczym. Tak zleciała mi następna godzina, i kolejna... Wiedziałam, że powinnam, ale nie miałam ochoty wracać. Poza tym wilk tak smacznie sobie spał, a ja nie zamierzałam go tutaj zostawić. Przecież był kompletnie bezbronny! Mógłby paść ofiarą jakiegoś niedźwiedzia, czy innego wilka. Nie chciałam go na to narazić. No więc siedziałam tak i siedziałam... Sama nie wiedziałam kiedy oczy zaczęły mi się zamykać... W końcu zasnęłam. Kiedy się obudziłam było już całkiem ciemno. W jednej chwili zerwałam się na równe nogi. Nagle obleciał mnie strach. Las był potworny! Wszędzie ciemność, słychać tylko pohukiwania sowy, przez liście drzew prześwituje księżyc w pełni... Cały czas miałam wrażenie, że zaraz jakaś nocna bestia rzuci się na mnie. Nagle za plecami usłyszałam szelest. Stałam sparaliżowana strachem błagając w myślach, żeby przeżyć... Przecież ja chcę jeszcze skończyć studia, pracować, założyć rodzinę, mieć męża, dzieci, swój dom! Ja nie chcę teraz umrzeć! Nagle poczułam, że coś zaczyna się do mnie łasić. Spojrzałam w dół i co zobaczyłam? Wilka. Ale nie jakiegoś tam wilka, tylko tego mojego. Od razu odetchnęłam. Pogłaskałam go po głowie, na co on zamachał ogonem. Jednak nagle nastawił uszy i spojrzał gdzieś między drzewa. Pociągnął parę razy nosem po czym spojrzał na mnie i zaczął ciągnąć mnie za spódnicę, w stronę, w którą wcześniej patrzył. Nie wiedziałam, gdzie mnie prowadzi, ale poszłam za nim. Nie wiem czemu, ale ufałam mu. Choć był tylko zwierzęciem, w jego oczach było coś ludzkiego. Coś, co sprawiało, że czułam, że mogę na nim polegać. Wilk zaczął mnie prowadzić (o dziwo szedł już normalnie, jakby nic go nie bolało), aż w końcu dostrzegłam w oddali blask światła. Ognisko! A gdzie ognisko tam są też ludzie. Nie wiedziałam co prawda jacy ludzie, ale teraz potrzebowałam pomocy. Nie miałam jedzenia, picia, była noc, a ja byłam gdzieś w lesie. W końcu stanęłam za krzakiem i ukradkiem spojrzałam na ognisko. Siedziała za nim jakaś osoba, obok niego stał kociołek z jakąś parującą cieczą i drewnianą łyżką, a niedaleko leżała torba z różnymi woreczkami.
- Chodź, nie bój się, to ja. Wilka też możesz przyprowadzić. - usłyszałam nagle.
Głos należał do Omaszy! Szybko wybiegłam zza krzaków i podbiegłam do niej.
- Omaszo, ale ty przecież miałaś iść gdzieś zbierać zioła, czy coś takiego! Skąd się tutaj wzięłaś?! - zawołałam.
Omasza cały czas patrząc się w ogień powiedziała smutno:
- Postanowiłam wrócić wcześniej.
Usiadłam obok niej. Omasza nalała mi cieczy z garnka do miseczki i podała mi łyżkę. Zabrałam się za jedzenie. Zauważyłam, że jest taka jakaś smutna.
- Coś się stało?
Omasza milczała cały czas patrząc się w ogień.
- Świat się zmienia, Olivio... - zaczęła powoli - Jedni się rodzą drudzy umierają... To tworzy równowagę świata. Życie i śmierć... Życie jest piękne, czasem trudno jest się do niego nie przywiązywać. Ale ono... Ono przemija... I po nim jest śmierć. Czasem śmierć przychodzi wtedy, kiedy jej nie chcemy... Ale ona nie słucha. Ją to nie obchodzi. Ze śmiercią się nie dyskutuje, ona po prostu przychodzi i koniec. Dlatego kiedy przyjdzie po kogoś, kogo kochasz lub po ciebie, musisz się z tym pogodzić. Nie zmienisz już jej wyroku. Jeśli ludzie by nie umierali równowaga świata została by zachwiana...
W jej oczach pojawiły się łzy, ale była nadal spokojna. Zastanowiłam się. Co mogły znaczyć jej słowa... Nagle coś mi zaświtało... Ale to... to było okropne!
- Omaszo, ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty... no wiesz...
- Tak Liv, niedługo umrę. Z tym trzeba się pogodzić. Wiele, wiele, wiele innych ludzi też umrze.
- Omaszo! Ale jak to niemożliwe! Jak...? - do oczu napłynęły mi łzy.
- Normalnie Liv. Życie ludzkie jest tylko krótkim, nieistotnym splotem wydarzeń, niczym więcej. Rodzimy się po to żeby umierać. Tak to już jest, życie nie jest ważne.
- Jak możesz tak spokojnie mówić o śmierci?! - zawołała przez łzy - Przecież ludzie nie rodzą się tylko po to, żeby umrzeć, ale też po to, żeby żyć. Równowaga świata, to nie tylko śmierć, ale też życie! Jeśli już się urodziliśmy, to musimy żyć tak, żeby kiedy będziemy umierać nie żałować tego, jak żyliśmy. Nie można się tak po prostu pogodzić ze śmiercią! To zawsze jest coś strasznego! Ludzie nie są tylko po to, żeby równowaga świata była zachowana, każdy człowiek jest ważny, każdy jest osobną historią, osobnymi wspomnieniami, osobnymi czynami, osobnym życiem! Każde życie jest ważne!
Omasza milczała przez następną godzinę wpatrując się w ogień.  W końcu spojrzała na mnie uśmiechając się i powiedziała:
- Olivio, mimo że ja już umieram, to wiem, że zostają tu ludzie, którzy jeszcze wiele dobrego zrobią. Mam na myśli ciebie. Masz rację. Równowaga to nie tylko śmierć i narodziny, ale też życie... - znowu spojrzała w ogień kiwają twierdząco głową. Ja zaczęłam głaskać mojego wilka myśląc nad wszystkim. Nie docierało do mnie w ogóle, że Omasza mogłaby umrzeć. To byłoby zbyt straszne, przecież ta kobieta tyle dla świata zrobiła!
W końcu Omasza powiedziała:
- Olivio, idź już spać, rano pójdziemy do wioski.
Kiwnęłam głową i podałam jej pustą miskę. Odeszłam kawałek, żeby podczas snu nie wpaść do ogniska. Umościłam się na trawie. Wilk położył się opierając się o mój bok.
-Dobranoc.
- Dobranoc, Olivio. - odpowiedziała Omasza patrząc na mnie z uśmiechem.
Chwilę potem już spałam.

Sorki, że tak późno dodaję rozdział,
ale niestety teraz tak będzie.
Za tydzień mam test szóstoklasisty,
wiecie o co chodzi...
♥♥♥
Sophie H.

środa, 19 marca 2014

Małe wyjaśnienia

Uwaga: Rozdział ósmy jest pod tym postem. Niektóre ze spraw, które tu wyjaśnię dotyczą właśnie tego rozdziału.

Wiem, że czasami opisy miejsc, czy rzeczy w moim opowiadaniu nie wychodzą tak, jakbym tego chciała i nie zawsze możecie sobie wyobrazić jak co wygląda. Właśnie dlatego stworzyłam ten post. Tutaj wstawię parę obrazków i wyjaśnię kwestie, które tego wymagają. Straaaasznie was przeprasza, że nie dodałam wczoraj rozdziału, ale nie miałam czasu, żeby go dokończyć. :( Wczoraj praktycznie cały dzień byłam nieaktywna, a w poniedziałek napisałam tylko trochę. No, ale dzisiaj już jest rozdział i to dosyć długi, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie. Jeszcze raz przepraszam!!! :(

Najpierw obrazki:

-----------------------------------------------------------------------------------------



Tak wygląda wioska i jej okolice. (pokazane z góry)
(Rozmiary figur nie są do końca proporcjonalne... To znaczy, że np. namiot nie jest większy od jeziorka, tak jak to jest na rysunku. Nie patrzcie na wielkości, tutaj jest pokazane tylko rozmieszczenie tak jak z resztą na wszystkich innych obrazkach.)

Największy prostokąt to wioska, a małe kwadraty w nim umieszczone to namioty.

Ciemniejszy niebieski - namiot Kizzy i Leo
Zielony - namiot Perhana
Żółty - ognisko
Fioletowy - pozostałe namioty
Czerwony - namiot Liv
Pomarańczowy - namiot Omaszy

Jasnoniebieskie kółko - jezioro, do którego poszli Olivia i Leo przed pierwszym pocałunkiem
Jasnoróżowy prostokąt - łąka, na której Liv zbierała kwiaty
Czarny owal - łąka, na której Liv ćwiczy strzelanie w łuku
Fioletowa linia - dróżka
Niebieska linia (na samym dole) - strumień

-------------------------------------------------------------------------------------------
Tak wygląda namiot Kizzy i Leo. Po prawej część Leo, po lewej Kizzy.

Tak wygląda część Kizzy. (pokazane z góry)


(kolory nie są takie w rzeczywistości, czyli np. materac nie jest tak naprawdę fioletowy)
Czerwony - stolik
Niebieski - krzesełka
Fioletowy - materac
Zielony - skrzynie
Brązowy - tu siedzą lalki i misie Kizzy

------------------------------------------------------------------------------------------

Tak wygląda namiot Olivii.
Wyżej wnętrze namiotu Liv. (pokazane z góry)
(kolory nie są takie w rzeczywistości, tak samo jak w przypadku wnętrza namiotu Kizzy)
Czerwony - materac
Fioletowy - miska
Brąz - skrzynia

----------------------------------------------------------------------------------------

Teraz kilka innych informacji.

1.
Nie wiem, czy to dobrze wytłumaczyłam, ale w skrzyni, którą Liv otrzymała od Omaszy oprócz ciuchów Lindy były też ubrania, w których Liv była w lesie, kiedy się zgubiła. Były określone jako ,,moje stare ciuchy''. Omasza włożyła je tam, kiedy Liv przebrała się w te cygańskie. Kiedy Liv chodzi strzelać zakłada albo spodnie swojej babci, które były w skrzyni, albo swoje stare, w których była, kiedy się zgubiła. Zazwyczaj zakłada je pod spódnicę, aby nikt nie widział, że jest w spodniach i zdejmuje ją dopiero na polanie. Potem, kiedy wraca spodniami owija łuk i kołczan.

2.
Wiem, że o tym nie wspominałam, ale rodzice Liv są po rozwodzie. Liv mieszka tylko z mamą, bez taty.

3.
Mąż babci Liv, Lindy nie żyje. Miał na imię Steven Dawison (czyt. Stiwen Dawison). Nazwisko babci Liv nie jest tu ważne.

4.
Ostatnio zauważyłam, że w rozdziale szóstym był błąd. Nie wiem czy pamiętacie, ale tam był przytoczony tekst z pamiętnika. Był on zmieniany, bo wcześniej mówił o Gunarim (wódz wrogiej grupy) i jego grupie, a teraz jest o pierwszych wrażeniach itd. Zapomniałam tylko zmienić jednej rzeczy: przed wpisem było, że ten wpis był o podziale cyganów na grupy, bo zapomniałam to zmienić. Zaraz zmienię na coś w stylu: ,,Wpis mówił trochę o pierwszych wrażeniach.''. Sorki za ten błąd, nie zauważyłam tego.

Jeśli są jeszcze jakieś niejasności, to proszę pytać w komentarzach, na pewno odpowiem. I jeszcze raz przepraszam, że wczoraj nie było rozdziału. ;(

;)
Trochę długo, ale mam nadzieję,
że już wszystko jest ok.
♥♥♥♥
Sophie Holt

Rozdział 8. Aishe

~Olivia~

Kiedy się obudziłam było jeszcze ciemno. Leżałam na materacu i myślałam nad tym co się stało tej nocy. Leo wcale nie był taki zły... Ale ten pocałunek? Co on miał znaczyć? Przecież tak naprawdę znamy się dopiero od paru godzin... Sama już się plątałam we własnych myślach. W końcu już na tyle mnie to zdenerwowało, że wstałam i zaczęłam ubierać moje spodnie i top. Zarzuciłam kołczan na ramię, a w rękę wzięłam łuk i moją spódnicę z biżuterią. Po cichu wyszłam z namiotu i poszłam na moją polankę. Zaczęłam strzelać. Kiedy to robiłam czułam takie dziwne podniecenie, taki dreszczyk emocji. To było dziwne, ale podobało mi się. Z każdym kolejnym strzałem czułam się coraz pewniej. Szło mi już na tyle dobrze, że zazwyczaj trafiałam w gałęzie drzewa lub w pień. Już nie zdarzało mi się strzelać w ziemię. To było coś niesamowitego! Strzała, napięta cięciwa, chwila skupienia, potem strzał, strzała przecina ze świstem powietrze i wbija się mocno w pień drzewa. Czułam się jak jakaś średniowieczna księżniczka - wojowniczka. W końcu jednak musiałam przestać. Zaczynało świtać, a nie chciałam, żeby ktoś mnie widział. Poza tym zaraz powinno być śniadanie. Szybko przebrałam się w cygańską spódnicę i biżuterię, a spodniami owinęłam łuk i ruszyłam do namiotu. Udało mi się przejść niezauważenie. Kiedy wyszłam z namiotu (już bez łuku, kołczanu i spodni) większość osób już siedziało i jadło. Podeszłam do stołu. Kobieta wręczyła mi moje śniadanie. Nagle zaczepiła mnie Kizzy.
- Olivia, jedz szybko, to ci przedstawię pozostałe dziewczyny, bo ty jeszcze nikogo tu nie znasz.
Razem z Kizzy usiadłyśmy na trawie. Szybko zjadłyśmy swoje porcje.
- Chodź za mną. - powiedziała dziewczynka.
Kizzy zaczęła mnie prowadzić w stronę jakiejś grupy siedzących na trawie dziewczyn. Miały na oko po szesnaście - dwadzieścia lat. Śmiały się, plotły sobie nawzajem warkocze i rozmawiały.
Kiedy nas spostrzegły jedna z nich powiedziała:
- Chodź do nas!
Uśmiechnęłam się i podeszłam do nich, Kizzy za mną.
- Ja jestem Vadoma. To jest Tsura, to Sara, Karmen, Stanka, Milano i Dika. (nie czepiać się imion, to oryginalne, cygańskie nazwy)
- Ja jestem Olivia. - powiedziałam przysiadając się do ich kręgu. Kizzy usiadła obok mnie.
- Ale ty jesteś ładna!
- To co zrobiłaś Leo było niesamowite!
- Skąd masz te ciuchy? Są przepiękne!
- Ale piękne kolczyki!
- Masz taką ładną skórę, używasz jakichś kremów?
- Ile czasu byłaś w lesie, kiedy się zgubiłaś?
- W którym namiocie mieszkasz? - pytały się jedna przez drugą.
Zaśmiałam się.
- Nic nie rozumiem, mówcie wolniej. - powiedziałam ze śmiechem.
Po kolei zaczęłam odpowiadać na ich pytania, których było naprawdę sporo. Potem ja je pytałam, a one odpowiadały jedna przez drugą, więc cały czas się śmiałyśmy, bo brzmiało to co najmniej komicznie. Przegadałyśmy tak jakąś godzinę i było bardzo wesoło. W końcu jednak coś sobie przypomniałam. Przecież miałyśmy iść gdzieś z Kizzy po śniadaniu. A tymczasem ja tu sobie paplam, a ona plecie wianek ze stokrotek.
- Dobra, ja i Kizzy już musimy iść. Mamy coś do załatwienia. Pa!
Dziewczyny chórem się z nami pożegnały na co ja znowu się zaśmiałam. Odeszłyśmy z Kizzy kawałek.
- Jaką sprawę mamy załatwić? - spytała nakładając sobie na głowę wianek.
 - Zauważyłam, że się nudzisz, a przecież miałyśmy po śniadaniu gdzieś razem pójść.
Kizzy uśmiechnęła się.
- To fajnie. A gdzie pójdziemy?
W tym momencie podbiegła do nas Karmen (jeśli dobrze zapamiętałam jej imię).
- Słyszałyście już co się stało?!!! Leo zerwał z Aishe! Tak się pokłócili, że Aishe się na niego rzuciła i musieli ich rozdzielać! Normalnie ona się darła, on się darł i aż... No kurcze, nie mogę! Leo jest wolnyyyyyyyyy! Ahahaha! Tak! - piszczała podskakując.
A ja normalnie nie mogłam uwierzyć. Domyślałam się, że Aishe to dziewczyna Leo. W tym samym czasie spojrzałyśmy na siebie z Kizzy.
- Jej, Karmen... Yyy... My musimy już iść... Ale dzięki, że nas powiadomiłaś...  - powiedziała zdenerwowana Kizzy.
Karmen odbiegła z piskiem i podbiegła do kolejnej osoby powiadamiając ją o tym zerwaniu. My z Kizzy tylko się odwróciłyśmy i zaczęłyśmy iść w kierunku lasu. Kiedy byłyśmy już w lesie Kizzy powiedziała:
- Łał... Olivia, ty chyba jesteś jakąś dobrą wróżką... To jakiś mój szczęśliwy dzień... - powiedziała nadal zdruzgotana dziewczynka.
- Taaa...
To wszystko było jakieś poplątane. Nie wiem dlaczego, ale miałam takie nieodparte przeczucie, że jest źle.
- Olivia? - spytała Kizzy.
- Tak?
- Czy ty, odpowiedz szczerze, rozmawiałaś z moim bratem?
Zaczerwieniłam się. Czyżby ona wiedziała? Jeśli tak to pewnie wie też o pocałunku... Ajć...
- Eeee... Nie... Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło? - powiedziałam piskliwym głosem.
- Taaa jasne...
- No dobra, rozmawiałam i co z tego? - spytałam odwracając głowę.
Kizzy najwyraźniej wyczuła, że coś kręcę, bo przymrużyła oczy i powiedziała:
- Nic...
Przez dalszą drogę milczałyśmy. Nie wiedziałam gdzie idziemy, ale wyglądało na to, że Kizzy nas gdzieś prowadzi. W końcu doszłyśmy do strumienia. Był niezbyt szeroki i bardzo płytki. Miał krystaliczną, zimną wodę, która wartko płynęła w dół. Wokół strumienia leżały kamienie. Usiadłyśmy na nich z Kizzy.
Kizzy oparła mi głowę na ramieniu i w takiej pozycji siedziałyśmy przez następne pół godziny. Już od dawna tego potrzebowałam. Tak spokojnie sobie z kimś pomilczeć. W końcu Kizzy powiedziała:
- Wiesz... Leo ze mną rozmawiał... I wiesz co mi powiedział?
- No co? - spytałam patrząc na nią z ciekawością.
- Powiedział, że przeprasza, że ostatnio tak mało czasu ze mną spędza, i że się mną nie zajmuje, i że od teraz będziemy częściej coś razem robić, i że już nigdy nie pozwoli, żeby ktoś o mnie powiedział coś złego. Chodziło mu chyba o Aishe, jego dziewczynę.
- Tak... Najprawdopodobniej tak... Ale ja mu nic nie mówiłam, żeby nie było!
- To jak się dowiedział?
- Też nie mógł spać...
- Acha... To wtedy z nim rozmawiałaś? - spytała znowu mrużąc oczy.
- Tak. - powiedziałam odwracając głowę.
Kizzy zaśmiała się.
- Pocałował cię, co nie? - spytała nadal się śmiejąc.
- Co?! Kto ci powiedział?!
- Ty, przed sekundą. To było do przewidzenia! - zaśmiała się.
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
- Sprytna jesteś...
- Dziękuję. - powiedziała cały czas się śmiejąc - Robiliście jeszcze coś o czym nie wiem? - zaśmiała się.
- Kizzy!
- No już, już!
Potem obie się roześmiałyśmy. Po jakimś czasie musiałyśmy już wracać. Kizzy zaproponowała, że pokaże mi swój namiot, a ja zaoferowałam, że pokażę jej mój. Razem ruszyłyśmy w stronę namiotu Kizzy. Okazało się, że miała jeden duży namiot, który dzieliła z Leo. Namiot miał kształt prostokąta. Szerokości miał jakieś dwa metry, a długości około czterech. Dach miał taki jak cyrkowy. Był cały ciemnoniebieski. Namiot był podzielony na dwie równe części. Kizzy zaprowadziła mnie do swojej. Na ciemnoniebieskiej podłodze z materiału stały: dwie skrzynie, duży materac, stolik, dwa krzesełka, a przy ścianie siedziały misie i lalki. Na stoliku stał wazonik z makami. Na haczyku zwisała z sufitu lampa naftowa. Słowem: namiot wyglądał przyjemnie, ale jakoś tak sztywno. Kizzy oprowadziła mnie po swojej części, pokazała wszystkie lalki, po czym powiedziała, że pokaże mi teraz część Leo.
- Chodź! - powiedziała, a ja niepewnie ruszyłam za nią.
Kizzy stanęła przed wejściem i spytała:
- Leo, mogę wejść?
Chwilę panowała cisza.
- Wchodź. - odpowiedział Leo zachrypniętym głosem.
Kizzy złapała mnie za rękę i pociągnęła do środka. Było tam potwornie ciemno. Nic nie było widać. Czułam się niekomfortowo. Jakbym weszła na salę sądową będąc głównym oskarżonym.
- Przyprowadziłam Olivię, żeby jej pokazać nasz namiot, ale to może innym razem. - powiedziała lekko przestraszona dziewczynka.
Kizzy zawróciła i wyszła z namiotu, a ja poszłam za nią. Jednak tuż przed wyjściem zatrzymałam się i odwróciłam.
- Wszystko okej? - spytałam.
Kiedy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi spytałam:
- Gdzie jesteś?
- Tu. - wychrypiał Leo po paru sekundach.
Podeszłam do miejsca, z którego wydobywał się dźwięk. Nagle moja prawa stopa dotknęła czegoś miękkiego. Materac. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Leo leżał na plecach myśląc nad czymś. Usiadłam obok niego i chwyciłam go za rękę. Chciałam go pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. W tym momencie weszła Kizzy.
- Olivia, to ja idę się pobawić. Cześć!
Kiwnęłam głową. Kizzy wyszła, ale nie do końca zasłoniła wejście przez co powstała mała szpara, przez którą wpadło trochę światła dzięki czemu w namiocie zrobiło się jaśniej. Spojrzałam na chłopka. On też się we mnie wpatrywał. Odwróciłam głowę. Nie do wiary, że tak mnie onieśmielał. On tylko mocniej ścisnął moją dłoń. Siedzieliśmy tak przez następną godzinę myśląc o swoich sprawach. W końcu ktoś krzyknął: ,,Obiad!''. Leo podniósł się powoli do pozycji siedzącej.
- Chodźmy.
- Ale jak wyjdziemy razem, to zaczną gadać, że no wiesz...
- Racja... Ja wyjdę pierwszy, a ty chwilę po mnie, kiedy już wszyscy będą jedli, ok?
- Jasne. - powiedziałam z uśmiechem.
Leo podniósł się i już chciał iść, ale odwrócił się.
- Dzięki. - powiedział z uśmiechem.
- Ale za...?
Wtedy on złapał mnie trochę powyżej nadgarstka i pocałował w policzek. Uchyliłam lekko usta ze zdziwienia.
- No zamknij te usta, bo ci jeszcze mucha wleci. - powiedział Leo z bezczelnym uśmiechem po czym wyszedł jakby nigdy nic.
Nadal zszokowana odczekałam jeszcze jakieś piętnaście minut po czym wyszłam z namiotu. Nikogo tu nie było, wszyscy poszli na obiad. Ja również się tam skierowałam. Kobieta dała mi moją porcję, a ja usiadłam na trawie i zaczęłam ją jeść. Kątem oka widziałam jak Leo siedzi ze swoimi kolegami i jakimiś dziewczynami. Sama nie wiedziałam czemu, ale zazdrościłam im... Kiedy skończyłam poszłam do swojego namiotu. Założyłam spodnie pod cygańską spódnicę, a do pasa pod spódnicę przywiązałam sobie rzemykiem, który dała mi Omasza do związania kwiatów, łuk i kołczan. Tak obładowana wyszłam z namiotu i poszłam na moją polanę. Zdjęłam spódnicę i zaczęłam strzelać. Choć nie szło mi jeszcze perfekcyjnie, to i tak się nie poddawałam. To mnie uspokajało. Strzelałam przez trzy godziny. Kiedy wracałam myślałam nad tym wszystkim co mnie do tej pory spotkało. W końcu wyszłam na polanę. Było już ciemno, kolacja już się skończyła i wszyscy byli w swoich namiotach. Skierowałam swoje kroki w stronę mojego namiotu. Nagle zauważyłam, że ktoś przy nim stoi.

~Narrator~

Olivia zaczęła powoli iść w jego stronę. Z każdym krokiem postać była bardziej widoczna. Była to dziewczyna w wieku ok. siedemnastu lat, cyganka. Olivia jej nie znała. Wśród dziewczyn, z którymi rano się zapoznała jej nie było. Kiedy Liv stanęła zaledwie dwa metry od niej, obca spojrzała na nią z nienawiścią w oczach.
- Wiesz kim jestem? - syknęła.
- Nie... Może zechcesz mnie oświecić? - powiedziała Liv z irytacją. Ta dziewczyna od razu jej się nie spodobała.
- Z przyjemnością. Jestem Aishe.
Na dźwięk tego imienia Olivia przestraszyła się, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Super, przyszłaś tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć? - spytała.
- Nie, nie po to. Przyszłam, żeby coś ci uświadomić.
- No to dawaj, słucham. - powiedziała Olivia.
Aishe spojrzała na nią z nienawiścią.
- Otóż chcę, żebyś wiedziała, że nie masz prawa tykać Leo! On  jest mój i tylko mój! Wiem, że się całowaliście i wiem też, że nie ujdzie ci to na sucho! Pożałujesz tego ty głupia świnio! Masz nie podchodzić do niego bliżej niż na pół metra, albo cię zaduszę i poćwiartuję! Zrozumiałaś?! - wrzasnęła półszeptem.
- No właśnie nie do końca... Przecież Leo nie jest już twoim chłopakiem, to po pierwsza, a po drugie on ma prawo rozmawiać i podchodzić do kogokolwiek chce, tak samo jak ja! Nie możesz ani mi ani jemu tego zabronić! Z resztą skąd wiesz, że ja się z nim całowałam?!
- Moja koleżanka was widziała! Ale to nie była wina Leo. To ty go pocałowałaś, owinęłaś go sobie wokół palca, omamiłaś go! On nie wiedział co robi!
- Taaa jasne... To chyba ta twoja koleżanka jest ślepa i niedorozwinięta!
- Zamknij się! Pogrążasz się! Zobaczysz, jedno słowo i pożałujesz!
- Okej, jeszcze coś? Jak tak to się streszczaj, bo muszę się jeszcze umyć...
- Nie, jeszcze jedna rzecz. Pamiętaj, że nie warto ze mną zadzierać! Zbliżysz się do niego, a cię zabiję. - po tych słowach Aishe odeszła zaciskając pięści.

Nie mogła tego wytrzymać. Przypomniała sobie całą kłótnię z Leo. Ona weszła do jego namiotu i powiedziała, że muszą porozmawiać. Powiedziała mu, że wie, że pocałował Olivię. On na to powiedział, że wie, że ta obraziła jego siostrę. No i wtedy się zaczęło. Oboje na siebie krzyczeli oskarżając się nawzajem. Aishe nie mogła zapomnieć jednego zdania, które powiedział do niej Leo, kiedy ta krzyknęła do niego czemu pozwolił Olivii się pocałować. ,,Bo Olivia jest miła, opiekuńcza, wrażliwa, ma poczucie humoru i nie pomiata każdym dookoła w przeciwieństwie do ciebie! I powiem ci, że wcale tego pocałunku nie żałuję!'' Aishe nie mogła tego znieść! Przecież ona jest tysiąc razy lepsza od tej całej Olivii! ,,Jestem ładna, zabawna, zgrabna, mam ładne włosy, jestem pomysłowa i zawsze chętna do pomocy! Jak Leo może tego nie zauważać?'' - myślała Aishe. W końcu Leo krzyknął, że z nimi koniec, co było już kompletnie nie do zniesienia. Aishe zaczęła go błagać, żeby nie, ale on tylko zaczął ją pchać w stronę wyjścia. Kiedy Aishe była już w połowie na zewnątrz nie wytrzymała. Rzuciła się na niego z płaczem ciągnąc go za koszulę. Podbiegli do nich inni faceci i odciągnęli Aishe, która miotała się i krzyczała, że nie, nie, nie!!! Leo tylko zniknął w swoim namiocie i już więcej go tego dnia nie widziała. Po tym wszystkim Aishe tak znienawidziła Olivię, że przysięgła sobie, że się na niej zemści. Nie wiedziała jeszcze jak, ale wiedziała, że coś wymyśli. Coś co sprawi jej ogromny ból i zostanie w pamięci na zawsze. 


Przepraszam, że nie dodałam
rozdziału wczoraj, ale nie miałam czasu.
Rozdział ósmy trochę długi, ale myślę, że całkiem spoko.
Ten rozdział dedykuję osobom,
które jako pierwsze dały komentarze:
♥ megi ♥
♥ Wiktoria K. ♥
♥ Glen ♥
Jako pierwsze dałyście komentarze za co
baaaaaardzo Wam dziękuję!
To bardzo dużo znaczy!
;)
♥♥♥♥
Sohie H.