~Olivia~
Obudziłam
się. Przez materiał, z którego był zrobiony namiot przebijały się promienie
porannego słońca. Wstałam z materaca i zaczęłam ubierać się w cygańskie ciuchy.
Już od paru dni nosiłam te same ubrania, ale tutaj tak było. Nie zmieniało się
ubrań każdego dnia, tylko przez cały tydzień chodziło w jednych. No, ale
wracając. Ubrałam się i szybko przemyłam twarz wodą, która została mi w
wiadrze. Wytarłam się i wyszłam na dwór. Parę osób spojrzało w moją stronę, ale
zaraz potem wszyscy wrócili do swoich poprzednich czynności. W większości
ludzie byli już przyzwyczajeni do mojej obecności. Zauważyłam, że kobiety
właśnie znoszą jedzenie na śniadanie. Poszłam w stronę ogniska.
- Pomóc
ci? - spytałam, kiedy zobaczyłam, że jedna z nich niesie cztery miski na raz i
nie za bardzo sobie z tym radzi.
-
Dobrze, dziękuję. - powiedziała kobieta z uśmiechem.
Wzięłam
od niej dwie miski i razem ruszyłyśmy w stronę stolików, na których się to
wszystko ustawiało.
- Jesteś
Olivia, tak? Ja jestem Simza.
Simza...
Simza... Skądś kojarzyłam to imię... Moment! Przecież, kiedy poznałam Kizzy ona
się mnie spytała: ,,To ty jesteś tą kobietą, którą SIMZA znalazła koło strumienia?''.
-
Moment, to ty mnie znalazłaś?
- Tak,
ja. Nawet nie wiesz jak się przestraszyłam!
- Jejku,
tak ci dziękuję! Gdyby nie ty pewnie bym już nie żyła! - powiedziałam.
- Ha ha,
nie ma za co!
Pomogłam
Simzie wszystko poustawiać, porozmawiał z nią jeszcze prze chwilę,
podziękowałam za uratowanie po czym wzięłam jedzenie i usiadłam samotnie na
ziemi i zaczęłam jeść. W pewnym momencie podbiegła do mnie Kizzy.
-
Słuchaj, mnie dzisiaj cały dzień nie będzie, bo dziewczyny organizują konkurs
na najładniejszy wianek. Muszę to wygrać!
- Ok, to
powodzenia.
- Dzięki,
to pa! - powiedziała i w pośpiechu odbiegła.
Ja
dokończyłam moje jedzenie i postanowiłam, że pójdę do Omaszy, bo już od dwóch
dni jej nie widziałam. Ruszyłam w stronę jej namiotu. Kiedy stanęłam przed
wejściem zapytałam:
-
Omaszo, mogę wejść?
Żadnej
odpowiedzi.
-
Omaszo?
Znowu
żadnej odpowiedzi.
- Omaszy
nie ma. Poszła pozbierać jakieś zioła i wróci za jakieś dwa dni. Ona chodzi
gdzieś bardzo daleko, chyba nawet za granicę naszego terytorium. - usłyszałam
za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam jakąś kobietę.
- Aha, dzięki
że mi powiedziałaś.
- Nie ma
za co. - odpowiedziała kobieta po czym odeszła.
Zamiast
tego postanowiłam, że pójdę na spacer. Ruszyłam w stronę lasu. Nie szłam
jeszcze nigdy po tej stronie polany, ale dzisiaj jakoś miałam ochotę pójść w jakieś
nowe miejsce. Szłam między drzewami zastanawiają się nad tym co mi wczoraj
powiedziała Aishe. Ona chyba była jakaś chora psychicznie... Przecież Leo nie
jest jej własnością! Poza tym przecież to nie ja go pocałowałam, tylko on mnie.
Zastanawiałam się tylko jak Leo mógł wcześniej nie zauważyć, że ta Aishe jest
taka jaka jest. Trochę się jej bałam. Widać było, że jest zdolna do wielu
rzeczy, a jeśli chodzi o Leo, to chyba na serio ma na jego punkcie jakąś
obsesję... Tak więc postanowiłam, że może bezpieczniej będzie na razie się do
Leo nie zbliżać. No i tak sobie dumałam idąc w nieznane przez gęsty las. Szłam
tak przez około dwadzieścia minut i w końcu postanowiłam, że chyba już czas
zawracać. Już miałam się odwrócić, kiedy nagle usłyszałam coś jakby skamlenie
psa. Rozejrzałam się, ale nic nie dostrzegłam. I znowu ten dźwięk. Tym razem głośniej.
Zaczęłam biec w stronę, z której dochodził. Dobiegłam do jakichś krzaków.
Ostrożnie rozchyliłam je. Widząc źródło tego dziwnego dźwięku szybko
odskoczyłam. To był wilk! Ale nie takie zwykły, to był biały wilk i do tego
miał krwawiącą ranę idącą przez pół jego boku. Widząc mnie zaczął warczeć obnażając wielkie
kły. Próbował wstać, ale jedyne co mu się udało to znowu słabo zapiszczeć. Już
miałam uciekać, ale wtedy żal mi się zrobiło tego biednego zwierzęcia. Wyglądał
po prostu okropnie! Podeszłam do niego dwa kroki. On znowu zaczął warczeć tym
razem próbując ugryźć mnie w stopę.
-
Ciiiii... Nic ci nie zrobię... Spokojnie... - mówiłam uspokajająco.
Wilk
warczał coraz bardziej, ale widać było, że słabnie. Uklękłam przy nim i
położyłam mu ręce na głowie. W jednej chwili wilk uspokoił się i zaczął machać
ogonem. W jego oczach widać było nadzieję i ból. Ten widok po prostu ściskał za
gardło. Bałam się, a widok krwi mnie przerażał, ale tu chodziło o jego życie. Szybko
przyłożyłam dół mojej spódnicy, żeby zatamować krwawienie. Moja spódnica miała
bardzo dużo warstw, więc chwilę potem krew wsiąkła w materiał i rana nie
krwawiła aż tak bardzo. Przydałoby się trochę wody, żeby przemyć tą ranę. Ale
gdzie tu znajdę wodę? Przecież to środek lasu... Zamiast tego wyrwałam z ziemi
trochę mchu, on podobno dobrze wsiąka ciecze. Oczyściłam go z ziemi i
przyłożyłam go do rany. Siedziałam tak trzymając mech przy ranie i mówiąc
uspokajająco do wilka. Był bardzo spokojny i o ile na niego spojrzałam ten
słabo machał ogonem. W końcu rana całkowicie przestała krwawić. Wtedy odłożyłam
mech i się jej przyjrzałam. Nie znałam się w ogóle na opatrzeniu ran, ale
wiedziałam, że wszystko jest już w miarę opanowane. Szkoda, że nie wzięłam ze
sobą jakiejś butelki wody, czy czegoś takiego. ,,Woda, woda, woda, woda...’’-
myślałam. Wstałam i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem szukając jakiejś kałuży,
strumienia, jeziorka, czy czegoś takiego. Nagle moja noga trafiła na coś
mokrego. Woda! Wypływała spod jakiejś skały małym strumyczkiem i płynęła w dół
ryjąc wąskie korytko. Szybko rzuciłam się do rozgrzebywania ziemi w miejscu, z
którego wypływała. Kiedy odrzuciłam na bok kamień spod, którego wypływał
strumyczek nagle z ziemi wytrysnęła woda. Powoli zaczęła powiększać małe
korytko. Po chwili miałam przed sobą potoczek o szerokości jakichś trzydziestu
centymetrów. Po prostu nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Jednak szybko
przypomniałam sobie o wilku. Pobiegłam do niego i delikatnie przyniosłam go do
strumyczka. Już się go nie bałam. Wyglądał na bardzo spokojnego. Widać
zrozumiał, że chcę mu pomóc. Szybko obmyłam ręce i zaczęłam polewać ranę wodą i
czyścić ją nie zakrwawionym brzegiem spódnicy. Po paru minutach rana była
czysta, usunęłam z futra zaschniętą krew i brud. Nie miałam pojęcia co mogę
jeszcze zrobić, więc po prostu ułożyłam wilka na mchu i zabrałam się za
czyszczenie przesiąkniętego krwią boku spódnicy co jakieś czas spoglądając co
robi mój nowy przyjaciel. Wilk lizał ranę cicho popiskując. W końcu położył
głowę na łapach i zasnął. Moja spódnica była już maksymalnie wyczyszczona, więc
usiadłam obok wilka i gładząc jego białe futro myślałam o wszystkim i niczym.
Tak zleciała mi następna godzina, i kolejna... Wiedziałam, że powinnam, ale nie
miałam ochoty wracać. Poza tym wilk tak smacznie sobie spał, a ja nie
zamierzałam go tutaj zostawić. Przecież był kompletnie bezbronny! Mógłby paść
ofiarą jakiegoś niedźwiedzia, czy innego wilka. Nie chciałam go na to narazić. No
więc siedziałam tak i siedziałam... Sama nie wiedziałam kiedy oczy zaczęły mi
się zamykać... W końcu zasnęłam. Kiedy się obudziłam było już całkiem ciemno. W
jednej chwili zerwałam się na równe nogi. Nagle obleciał mnie strach. Las był
potworny! Wszędzie ciemność, słychać tylko pohukiwania sowy, przez liście drzew
prześwituje księżyc w pełni... Cały czas miałam wrażenie, że zaraz jakaś nocna
bestia rzuci się na mnie. Nagle za plecami usłyszałam szelest. Stałam
sparaliżowana strachem błagając w myślach, żeby przeżyć... Przecież ja chcę
jeszcze skończyć studia, pracować, założyć rodzinę, mieć męża, dzieci, swój
dom! Ja nie chcę teraz umrzeć! Nagle poczułam, że coś zaczyna się do mnie
łasić. Spojrzałam w dół i co zobaczyłam? Wilka. Ale nie jakiegoś tam wilka,
tylko tego mojego. Od razu odetchnęłam. Pogłaskałam go po głowie, na co on
zamachał ogonem. Jednak nagle nastawił uszy i spojrzał gdzieś między drzewa.
Pociągnął parę razy nosem po czym spojrzał na mnie i zaczął ciągnąć mnie za
spódnicę, w stronę, w którą wcześniej patrzył. Nie wiedziałam, gdzie mnie
prowadzi, ale poszłam za nim. Nie wiem czemu, ale ufałam mu. Choć był tylko
zwierzęciem, w jego oczach było coś ludzkiego. Coś, co sprawiało, że czułam, że
mogę na nim polegać. Wilk zaczął mnie prowadzić (o dziwo szedł już normalnie,
jakby nic go nie bolało), aż w końcu dostrzegłam w oddali blask światła.
Ognisko! A gdzie ognisko tam są też ludzie. Nie wiedziałam co prawda jacy
ludzie, ale teraz potrzebowałam pomocy. Nie miałam jedzenia, picia, była noc, a
ja byłam gdzieś w lesie. W końcu stanęłam za krzakiem i ukradkiem spojrzałam na
ognisko. Siedziała za nim jakaś osoba, obok niego stał kociołek z jakąś
parującą cieczą i drewnianą łyżką, a niedaleko leżała torba z różnymi
woreczkami.
- Chodź,
nie bój się, to ja. Wilka też możesz przyprowadzić. - usłyszałam nagle.
Głos
należał do Omaszy! Szybko wybiegłam zza krzaków i podbiegłam do niej.
-
Omaszo, ale ty przecież miałaś iść gdzieś zbierać zioła, czy coś takiego! Skąd
się tutaj wzięłaś?! - zawołałam.
Omasza
cały czas patrząc się w ogień powiedziała smutno:
-
Postanowiłam wrócić wcześniej.
Usiadłam
obok niej. Omasza nalała mi cieczy z garnka do miseczki i podała mi łyżkę.
Zabrałam się za jedzenie. Zauważyłam, że jest taka jakaś smutna.
- Coś
się stało?
Omasza
milczała cały czas patrząc się w ogień.
- Świat
się zmienia, Olivio... - zaczęła powoli - Jedni się rodzą drudzy umierają... To
tworzy równowagę świata. Życie i śmierć... Życie jest piękne, czasem trudno
jest się do niego nie przywiązywać. Ale ono... Ono przemija... I po nim jest
śmierć. Czasem śmierć przychodzi wtedy, kiedy jej nie chcemy... Ale ona nie
słucha. Ją to nie obchodzi. Ze śmiercią się nie dyskutuje, ona po prostu
przychodzi i koniec. Dlatego kiedy przyjdzie po kogoś, kogo kochasz lub po ciebie,
musisz się z tym pogodzić. Nie zmienisz już jej wyroku. Jeśli ludzie by nie
umierali równowaga świata została by zachwiana...
W jej
oczach pojawiły się łzy, ale była nadal spokojna. Zastanowiłam się. Co mogły
znaczyć jej słowa... Nagle coś mi zaświtało... Ale to... to było okropne!
-
Omaszo, ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty... no wiesz...
- Tak
Liv, niedługo umrę. Z tym trzeba się pogodzić. Wiele, wiele, wiele innych ludzi
też umrze.
-
Omaszo! Ale jak to niemożliwe! Jak...? - do oczu napłynęły mi łzy.
-
Normalnie Liv. Życie ludzkie jest tylko krótkim, nieistotnym splotem wydarzeń,
niczym więcej. Rodzimy się po to żeby umierać. Tak to już jest, życie nie jest
ważne.
- Jak
możesz tak spokojnie mówić o śmierci?! - zawołała przez łzy - Przecież ludzie
nie rodzą się tylko po to, żeby umrzeć, ale też po to, żeby żyć. Równowaga
świata, to nie tylko śmierć, ale też życie! Jeśli już się urodziliśmy, to
musimy żyć tak, żeby kiedy będziemy umierać nie żałować tego, jak żyliśmy. Nie
można się tak po prostu pogodzić ze śmiercią! To zawsze jest coś strasznego!
Ludzie nie są tylko po to, żeby równowaga świata była zachowana, każdy człowiek
jest ważny, każdy jest osobną historią, osobnymi wspomnieniami, osobnymi
czynami, osobnym życiem! Każde życie jest ważne!
Omasza
milczała przez następną godzinę wpatrując się w ogień. W końcu spojrzała na mnie uśmiechając się i
powiedziała:
-
Olivio, mimo że ja już umieram, to wiem, że zostają tu ludzie, którzy jeszcze
wiele dobrego zrobią. Mam na myśli ciebie. Masz rację. Równowaga to nie tylko
śmierć i narodziny, ale też życie... - znowu spojrzała w ogień kiwają
twierdząco głową. Ja zaczęłam głaskać mojego wilka myśląc nad wszystkim. Nie
docierało do mnie w ogóle, że Omasza mogłaby umrzeć. To byłoby zbyt straszne,
przecież ta kobieta tyle dla świata zrobiła!
W końcu
Omasza powiedziała:
-
Olivio, idź już spać, rano pójdziemy do wioski.
Kiwnęłam
głową i podałam jej pustą miskę. Odeszłam kawałek, żeby podczas snu nie wpaść
do ogniska. Umościłam się na trawie. Wilk położył się opierając się o mój bok.
-Dobranoc.
-
Dobranoc, Olivio. - odpowiedziała Omasza patrząc na mnie z uśmiechem.
Chwilę potem
już spałam.
Sorki, że tak późno dodaję rozdział,
ale niestety teraz tak będzie.
Za tydzień mam test szóstoklasisty,
wiecie o co chodzi...
♥♥♥
Sophie H.
2 komentarze:
Pozdrowienia na teście :D
Rozdział świetny :D
Wyłapałam jeden błąd, który zwsze mnie irytuje i mam zamiar walnąć pięścią w monitor. Jednak dzisiaj jestem opanowana i mój kochany komputer przeżył :D Nigdy nie pisz "Acha", po ortograficzna poprawność to "Aha" Nawet nie wiesz jak mi ciężko było napisać to przez "ch" xD
Pozdrawiam :*
Czekam na nn ^^
Ps. A gdzie uciekł Leo, co? I jakim prawem Omasza umiera, hmm?
Rzeczywiście, nie zauważyłam tego błędu
Dzięki, że powiedziałaś ;)
A co do Leo, to póki co mało będzie się pojawiał, ale potem już będzie w każdym rozdziale ;)
No i błagaaaaaaaaam nie usuwaj bloga!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Prześlij komentarz